sobota, 30 kwietnia 2016

And After All The Blood That You Still Owe #13

Nie ogarniałem już czy to rzeczywistość, czy może sen? Miałem nadzieję, że to sen, lecz w dalszym ciągu się nie budziłem. Widziałem czerwone ślady krwi, które Frank zmywał z podłogi, aby rodzice jego nie zobaczyli. Alex siedziała nieobecna na stołku, a Frank poszedł wymienić wodę w wiadrze czerwoną od krwi. Alex dziwnym sposobem poluźniła linę, po czym wstała ze stołka.

-Dlaczego dalej nie wiesz, co się stało? Dlaczego byłeś odporny? - podeszła do mnie, a ja przerażony przywarłem do ściany piwnicy.

-Powiesz mi co się tam stało?

-Niestety z głodu wolę zrobić coś gorszego niż powiedzieć ci prawdę. To by nie miało sensu gdybym teraz ci o tym powiedziała jeżeli zaraz... - zapadła chwila ciszy, a Alex przejechała mi palcem po skórze w miejscu, gdzie znajdowało się moje serce. Nagle do piwnicy wparował Frank, po czym upuścił wiadro z wodą na podłogę.

-Cholera jasna, Gerard! - krzyknął, po czym podbiegł do Alex łapiąc ją za nadgarstki i z powrotem przywiązując do krzesła, a ona tylko się zaśmiała odsłaniając przede mną swoje zakrwawione zęby.

-Nic ci nie jest Gee? - powiedział troskliwym głosem Frank, po czym podszedł do mnie i objął. - Nie może ci się nic stać, nie póki ja tu jestem.

-Dlaczego miałoby nie być w porządku? Co jest grane? Czemu jestem tak przerażony? - zapytałem, a moje oczy momentalnie się zaszkliły. Schowałem na chwilę głowę w koszulkę Franka, po czym szybko się odsunąłem, aby spojrzeć Frankowi w oczy.

-Opowiedz mi wszystko. - wycedziłem ostro przez zęby każde słowo z tego zdania.

-Dobrze, Gee. Tylko nie przy niej. - dziewczyna zaśmiała się złośliwie.

-Ah, rozumiem. Nasza ulubiona szkolna para chce ze sobą porozmawiać sam na sam. - przekrzywiła głowę. - To może ja już pójdę, co Frankie? Pogadam z przyjemnością z twoją kuzynką.

-Nie waż się tak do mnie mówić. - spoliczkował ją, ale ona nie przestawała się śmiać.

 Przyłożył jej więc do twarzy jakąś maskę, po czym dziewczyna od razu zamilkła. Usnęła na siedząco. Maska wyglądała jak maska tlenowa, lecz takową nie była. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Wychodząc potknąłem się o stopę Alex. Przewróciłem się uderzając głową o ziemię, po czym czarna mgła nasunęła mi się na oczy - moje powieki.

Widziałem udręczoną Alex, była jeszcze sobą. 

-O boże nie, Gee kryj mnie. - ukryła się za moimi plecami. 

-Kto to? - zapytałem.

-Denis. - odpowiedziała,

-Kręci cię ten koleś? 

-Jasne, że tak. Myślisz, że dlaczego się ukrywam? 

Potem słyszałem już tylko pojedyncze zdania i widziałem pojedyncze obrazy.

-Agatha to moja kuzynka. - powiedział Frank.

-Czemu nie powiesz Frankowi co czujesz? - Zapytała Agatha, odpowiedziałem jej, że boję się być wyśmiany.

-Przynieście mi krew. - powiedział Denis. - Chcemy serc! 

-Klątwa zostanie wypełniona. - rzuciła Alex, po czym słyszałem tylko krzyk.

Obudziłem się z krzykiem na sofie w domu Franka. Od razu przybiegł do mnie ze szklanką zimnej wody, siadając na brzegu łóżka i podając mi ją.

-Jak dobrze, że żyjesz. Wystraszyłeś mnie. - uśmiechnął się.

-Martwisz się o mnie? - zarumieniłem się.

-Jasne, że się o ciebie martwię. - poklepał mnie po ramieniu. - Chcesz wiedzieć, co się stało tak?

-Zapomniałem, co chciałem wiedzieć w momencie, kiedy spojrzałem w twoje piękne oczy. - Zaśmiał się pod nosem. Cholera, czemu to powiedziałem? - Ale teraz już wiem co chcę wiedzieć. Mów wszystko i po kolei.

-Nie powiem wszystkiego. Powiem to co musisz wiedzieć.

-Zawsze to coś. - odpowiedziałem.

-Zaczęło się to tak, że na imprezę przyszedł Denis, w którym nasza Alexandra była na zabój zakochana. Na początku tylko tańczyli, lecz potem zaczęła się seria fatalnych wydarzeń. Patrick do ciebie podszedł i cię pocałował, po czym ja rzuciłem się na niego i sprałem go tak, że myślałem, że uciekł, lecz się myliłem. On dosypał ci coś do napoju, dlatego nic nie pamiętasz. Siedzieliśmy spokojnie rozmawiając z Agathą przy stoliku. Głównie ty z nią rozmawiałeś, a ja tylko podsłuchiwałem, kiedy nagle przyszła do nas Alex przedstawiając swojego nowego chłopaka - Denisa.Wydawał się spoko kolesiem. Wyszliśmy z imprezy z paroma innymi osobami, a w parku znaleźliśmy się tylko w czwórkę. Ale wróćmy do tematu. Wyszliśmy z imprezy i poszliśmy do lasu. Denis ze swoim przyjacielem Benem znaleźli tam pewną księgę. Była dosyć dziwna i od początku wiedzieliśmy, aby jej nie otwierać, lecz Denis się uparł. Odkryliśmy tam zaklęcie na nieśmiertelność. Naszą ofiarą była Alex. Denis przeprowadził ceremonię. Nie chcę narazie opowiadać jak ona wyglądała. - łzy spłynęły mu po policzku. - Tak czy inaczej upuścili z Alex krew, a my wszyscy ją wypiliśmy. - zaczął płakać. - Znaczy nie wypiłem jej ja i Agatha. Ty próbowałeś. Przywołali Alex do życia, po czym zamienili się w krwiożercze bestie łaknące ludzkich serc. Uciekaliśmy z tobą i wystraszoną Alex, którą niosła Agatha przez cały las, lecz zgubiliśmy ich w parku. Tam się też obudziliśmy.

-To wszystko?

-Nie. Nie wiesz najważniejszego o tych bestiach.

And After All The Blood That You Still Owe #12

Ja pierdole. Minął jeden dzień. Jeden dzień. Dalej nic nie wiem, oprócz tego, że Frank mnie przed czymś obronił. No może jeszcze wiem o Patricku. Serio? Nie zauważyłem jego dziwnego zachowania? Jestem idiotą. Dlaczego nikt mi nic nie chce powiedzieć.

Dzisiejszy dzień jest wyjątkowo ciepły. Dlatego na w-fie wyszliśmy na dwór. Tym bardziej nie chciało mi się ćwiczyć. Takim też sposobem' przypadkiem' zapomniałem stroju. Leżałem na trawie nie przejmując się innymi i słuchając muzyki, gdy nagle zadzwonił mój telefon. To była Alex, odebrałem z nadzieją, że chce mi coś powiedzieć, lecz się myliłem. Jak bardzo się myliłem.

"- Alex? Uh, jak dobrze, że dzwonisz...

-Pomusz mi. - powiedziała spokojnym tonem. Zbyt spokojnym.

-Co się stało? Alex? O co chodzi?

-Widziałam go. Nadchodzi. Chce mnie zabić, ciebie też. Ty i Frank będziecie ostatni. - mówiła wciąż tym samym nienaturalnym tonem. Brzmiała jak robot.

-Alex co ty pleciesz? - wykrzyczałem. - Gdzie jesteś?

-Obok mostu. Widzę tam Franka. Woda jest tak niespokojna...

-Alex, ale Frank jest tutaj. - wyszeptałem przerażony. - Kto nadchodzi?

-To było ostrzeżenie."

Połączenie zostało przerwane. Krzyczałem przez chwilę do telefonu jej imię, a po chwili wziąłem swój plecak i pobiegłem w stronę najbliższego mostu. Nie mogła być daleko.

Po paru minutach wyczerpującego biegu zobaczyłem ją w białej zakrwawionej koszuli bez ramion. Jej włosy falowały na wietrze, a dłonią gładziła kruszącą się, zardzewiałą barierkę dzielącą ją od rzeki.

-Alex! - Odwróciła się, a ja zobaczyłem jej załzawione oczy i ubrudzoną krwią twarz. Była w niej cała. Krew kapała jej nawet z dłoni.

-Zrobiłam coś strasznego i muszę to zakończyć. - wyszeptała.

-Co zrobiłaś? - Zapytał zdyszany Frank stojący tuż za moimi plecami. Nie zaprzeczę, że zdziwiło mnie, że jest tu z nami.

-Coś złego. - odpowiedziała.

-Co takiego złego mogłaś zrobić. - Frank podszedł powoli obok mnie łapiąc moją dłoń. - Mogłaś zrobić coś gorszego niż Denis?

-Kim jest Denis? - wyszeptałem mu do ucha, a on to zignorował. Pociągnął mnie do przodu w stronę Alex.

-Wiesz co mogłam zrobić, jesteśmy martwi. - wyszeptała ostatnie słowa.

Rozpostarła ręce, lecz nie zdążyła wyskoczyć za barierkę, ponieważ z Frankiem złapaliśmy ją wolnymi dłońmi za nadgarstki.

-Nie jesteśmy martwi, póki oddychamy. - odpowiedział jej Frank. - Idziemy z nią do mnie.

-Co? Czemu? - miałem tyle pytań.

-Przyjdzie czas, że ci wszystko wyjaśnię. - odpowiedział i zaprowadziliśmy ją do mieszkania Franka.

Przywiązaliśmy dziewczynę do krzesła w piwnicy, po czym staliśmy nad nią. Nie stawiała oporu jak na początku, lecz była zadziwiająco cicho. Jakby spała z otwartymi oczami.

-Co z nią teraz zrobimy? - zapytałem wystraszony.

-Zobaczysz. - oblizał usta i poszedł w mrok pomieszczenia.

środa, 27 kwietnia 2016

And After All The Blood That You Still Owe #11

Te dwa tygodnie były piekłem. Nie pamiętałem kompletnie nic, a ludzie śmiali się ze mnie za moimi plecami. Nikt mi nie chciał nic powiedzieć, oprócz tego, że w tą noc wydarzyło się dużo ważnych spraw. Nic nie rozumiem. Dziewczyny unikały mnie i Franka szerokim łukiem posyłając tylko swoje uśmiechy i oczy przymrużone ze smutku. Za to Frank, zachowywał się dziwnie w stosunku do mnie. Nie rozumiałem jego zachowania. Siedział ode mnie zawsze przynajmniej metr dalej, a gdy tylko delikatnie mnie dotknął, speszony odsuwał się i spuszczał głowę. Dlaczego oni mi to robią?

Niejednokrotnie próbowałem wyciągnąć od nich jakieś informacje, lecz milczeli, a Patrick podśmiewał się w kącie. Widziałem, go raz po imprezie. Płakał w łazience szkolnej przypalając sobie palce zapalniczką. Lecz gdy tylko uchyliłem drzwi otarł łzy i zareagował bardzo agresywnie wyzywając mnie od pedałów i tym podobnych. Próbowałem z nim porozmawiać. Pytałem co się wydarzyło, lecz mu tylko zbierały się łzy w oczach i od razu dostawałem z pięści w twarz.

Byłem już teraz wykończony. Nie mogłem znieść niewiedzy. Tego co jest najgorsze w tym wszystkim. Leżałem na łóżku rysując Franka. Chciałem mu to pokazać, jak teraz go widzę. Dorysowałem mu jedynie wory pod oczami, oraz krew spływającą z oczu zamiast łez. Bolał mnie ten widok, lecz nawet pod taką postacią wyglądał świetnie.

Nawet nie zauważyłem kiedy usnąłem na łóżku na skończonej pracy. Obudziłem się w strasznym bałaganie, a rysunek był strasznie pognieciony, lecz mimo to spakowałem go do plecaka, aby pokazać Frankowi.

****

Siedziałem na przerwie, gdy zorientowałem się, że nawet nie wiem, jakie podręczniki i zeszyty spakowałem. Brawo Gee. Jednak teraz liczyła się tylko prawda i rysunek.

Na długiej przerwie zorientowałem się, że za brak zeszytów i podręczników zarobiłem już trzy jedynki, lecz teraz tylko Frank się liczył, a ja nie mogłem go znaleźć. Byłem pod klasą w której miał mieć lekcje, szukałem go po całej szkole, pytałem znajomych i nic.

Zrezygnowany z plecakiem pod koniec przerwy poszedłem do łazienki, aby obmyć twarz, a przed lustrem zobaczyłem Franka myjącego ręce z krwi na palcach.

-Frank? - zapytałem niepewnie, a w tym momencie zadzwonił dzwonek na lekcje. Frank chciał uniknąć rozmowy ze mną biegnąc na lekcje, lecz ja złapałem go za nadgarstek i odciągnąłem do ściany na przeciwko, zamykając za sobą drzwi. - Dlaczego mnie unikasz? Coś ci zrobiłem? - zapytałem z łzami w oczach.

-Nie unikam cie Gee. - odpowiedział.

-Nie wypuszczę cię, dopóki nie opowiesz mi co się tam stało. - odparłem, a Frank zsunął się po ścianie i usiadł na białych kafelkach, na podłodze.

-To trochę tu posiedzimy. - wskazał ręką miejsce obok siebie, a ja tam usiadłem. - Ciężko byłoby o tym mówić, wiesz? Nie mówimy ci tego dla twojego dobra, żebyś miał normalne życie. - patrzył przed siebie w pustą przestrzeń.

-Do cholery jasnej Frank, nic nie jest normalnie. Nawet nie jest dobrze. Wszyscy mnie unikacie. Jestem sam, a ty zachowujesz się dziwnie w stosunku do mnie, a ja nie wiem co się dzieje. Dlaczego tylko ja nic nie pamiętam. - odwrócił swoje piękne oczy patrząc mi prosto w twarz.

-Patrick ci czegoś dosypał. Gee, ja nie mogłem się powstrzymać. To jest takie złe... - objął mnie wtulając się we mnie, a jego łzy przebijały się przez moją koszulkę, po chwili ja też zacząłem płakać.

-Trzymaj... - wyciągnąłem pognieciony rysunek z plecaka. - Tak cie widziałem przez ostatnie dwa tygodnie. - rozkleiłem się jeszcze bardziej. - Ten gnój mi coś dosypał. Ja chcę wiedzieć... - Frank podniósł do mnie i poprzecinanym palcem otarł mi łzy spływające po policzkach.

-Dlaczego tak mnie widziałeś? - pociągał nosem. - Nie chcę ci tego robić, ale obiecuję, że już cię nie zostawię.

-Tylko wytłumacz mi co się działo...

-Daj mi czas. Narazie mogę powiedzieć ci tylko tyle, że Patrick wyznał ci miłość, dlatego cię unika. Ale nie tylko on to zrobił i składał obietnice... Nie chcę, żeby cie to zabolało. Potem ja cię tylko broniłem... ja nic chciałem... wszyscy widzieli tylko krew... wiele bym dał, żeby tego nie pamiętać. Chociaż, jeden moment chciałbym zapamiętać. Tylko jeden, po tym wszystkim co się wydarzyło.

-Boże, Frank. Chciałbym cię pocieszyć, dowiedzieć się więcej, ale dam ci czas. Chcę się dowiedzieć, co chcesz zapamiętać. Będę czekać. - pogłaskałem go po włosach i ogarnęła nas cisza, którą zakłócał tylko nasz wspólny płacz.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

And After All The Blood That You Still Owe #10

Siedziałem teraz na przystanku popijając lodowatą wodę, którą przed chwilą podał mi Frank.

-Co to do cholery jasnej miało być, co? - zapytał po chwili.

-Powiedziałem mu tylko co myślę. Nie spodziewałem się tego...

-Brawo geniuszu! Przecież nikt nie spodziewa się uderzenia. Nie wiem czy wiesz, ale masz podbite oko. Zatłukę gnoja. - poczerwieniał na twarzy.

-Ej, ej, ej. Nie emocjonuj się tym tak bardzo. - westchnąłem.

Po chwili znaleźliśmy się w autobusie, który właśnie przyjechał. Siedzieliśmy przez chwilę obok siebie nic nie mówiąc, lecz Frank długo w tej ciszy nie wytrzymał.

-Wiesz już z kim idziesz na tą szkolną imprezę? - zapytał. - Bo myślę, że raczej z nikim nie pójdziesz, więc możemy po prostu przyjść tam razem posiedzieć i po naśmiewać się z innych. Nie sądzę, żeby ktokolwiek z tobą poszedł.

-Czy ty sądzisz, że nie stać mnie na partnerkę na szkolną imprezę?  - zapytałem zbulwersowany. - Jak śmiesz! Jest masa dziewczyn, która chciałaby ze mną pójść! - krzyknąłem.

-Ale, żadnej nie zaprosisz.

-Zaproszę! Jesteś dla mnie chamski! Ciekawe czy ty dasz radę kogoś zaprosić!

-Ja dam, ale gorzej z tobą! Żadna by cię nie chciała! - autobus się zatrzymał.

-Jak możesz tak mówić?! Myślałem, że jesteś moim przyjacielem! - krzyknąłem do niego, a on wstał z miejsca.

-Do zobaczenia w szkole Way. - rzucił wychodząc.

Kierowca zszokowany patrzył się na mnie, a ja tylko wywróciłem oczami i wlepiłem wzrok w okno. Może i miał racje? Nikogo nie znajdę. Nie potrzebnie się bulwersowałem.


****

Minęły już dwa dni, a ja dalej nie odzywałem się do Iero, ani nie znalazłem pary na imprezę szkolną. Wiedziałem, że on już kogoś znalazł, bo powiedziała mi o tym Agatha, lecz nie chciała zdradzić kogo. Zastanawiał mnie też fakt, że przez ostatnie dwa dni nie widziałem Alex, mimo że rzekomo była w szkole. Obserwowałem tu przecież wszystkich, zauważyłbym ją. Obserwowałem Franka, widocznie szybko zapomniał o naszej przyjaźni. Cóż, kto by się tego spodziewał? Na pewno nie ja.

Idąc pustym korytarzem po dziennik do wicedyrektorki usłyszałem dosyć głośny płacz dochodzący z damskiej łazienki. O boże jakim musiałbym być kretynem żeby tam wejść. No dobra, wszedłem. Jestem kretynem. Na podłodze pod umywalkami zauważyłem Alex w różowym sweterku z misiem. To był dziwny widok. Oczy miała podkrążone, a pod nimi widniały fioletowe doły. Cała Alex. Usiadłem obok niej po turecku, czekając aż na mnie spojrzy.

-Coś się stało? - najgłupsze pytanie, które dziś zadałem.

-Mychym. - odmruczała.

-Może powiesz co? - zaproponowałem, a ona odsłoniła rękawy i twarz odsłaniając czerwone rany - poparzenia.

-Kto ci to zrobił. - chwyciłem jej rękę w swoje dłonie oglądając rany od poparzeń. Wyglądały strasznie, a z niektórych do tej pory lała się krew. Dotknąłem jednej z ran, a Alex gwałtownie odsunęła rękę, gdyż sprawiło jej to ból.

-Patrick i jego kolega. - odgarnęła włosy za uszy, odsłaniając poparzenia na policzkach i w okolicach oczu.

-Czym? - spytałem zaniepokojony, a ona milczała. - Ufasz mi?

-Tak w końcu jesteś moim kuzynem nie?

-To mi powiedz.

-Zapalniczką i papierosami, wyprzedzę twoje pytanie. Zrobił mi to, ponieważ odmówiłam mu pójścia na tą szkolną imprezę.

-Skurwiel. Nie przejmuj się. Też dostałem. - wskazałem palcem na oko. - Widzisz tą śliwę? - zaśmiałem się po cichu.

-Musiało boleć. - odparła.

-Straciłem przytomność. Poczekaj chwilę, zaraz wrócę.

Pobiegłem szybko po dziennik i odniosłem go do sali, po czym wyszedłem z wymówką wyjścia do toalety. Wbiegłem szybko do damskiej i zebrałem Alex z podłogi.

-Zrywamy się. - rzuciłem.

-Co? - zapytała zdziwiona.

-Myślę, że słyszałaś.

Wyszliśmy ze szkoły i poszliśmy na dworzec do kawiarni. Usiedliśmy przy stoliku, ja popijając kawę, a Alex zajadając lody o smaku owoców leśnych.

-Mam do ciebie pewną sprawę... - zacząłem.

-Wal mój wybawco. - odpowiedziała napychając się kolejną łyżką lodów.

-Pokłóciłem się z Frankiem. - wytrzeszczyła oczy. - O imprezę szkolną. Powiedział, że żadna dziewczyna by ze mną nie poszła. Wydarłem się na niego i do tej pory się do siebie nie odzywamy.

-Pójdę z tobą na imprezę, a ty pogodzisz się z Frankiem, a ja wrócę do normalnego życia.

-Myślałem już, że będę musiał pytać. - zacząłem się śmiać, a ona ze mną. - Wiesz może z kim Frank idzie?

-No, tak idzie z Agathą. - Zacząłem się śmiać. Tak myślałem, że z nią pójdzie.

-To widzimy się dziś wieczorem na przystanku.

-No musimy jeżeli zgodziłam się z tobą pójść.


****

Spotkaliśmy się w umówionym miejscu. Popatrzyłem na Alex, która była ubrana w rozciągniętą bluzę obraną od sierści jej kota. Na jej potargane włosy.

-Myślałem, że przynajmniej jedno z nas będzie dobrze wyglądało. - powiedziałem z powodu tego, że ubrałem się tak samo.

-Też miałam taką nadzieję.

Pojechaliśmy na imprezę. Dojechaliśmy dosyć szybko, po czym weszliśmy na salę gimnastyczną i usiedliśmy przy stoliku. Po chwili weszli Frank i Agatha. Z naszej czwórki tylko Frank był ubrany na galowo. Agatha przynajmniej nie ubrała się w rozciągniętą bluzę tylko w czarną koszulę. Przywitali się z nami. Znaczy Frank przywitał się tylko z Alex, ale mniejsza o to.

Dziewczyny w końcu poszły tańczyć. Znaczy Agatha poszła tańczyć dzikie densy, bo Alex nawaliła się i rozmawiała z gnomami ogrodowymi w rogu sali. Ja natomiast przysiadłem się do Franka, po paru kieliszkach. Czyż to nie dziwne, że pijemy na imprezie szkolnej? Nie, jeżeli nikt nie widzi, bo kieliszki są pod stolikiem.

Rozpoczęliśmy długą rozmowę. Przepraszaliśmy się i normalnie rozmawialiśmy, lecz potem urwał mi się film i pamiętam tylko, że Agatha zjadała Frankowi włosy, a Alex gryzła obrus.


*****

Obudziłem się w parku na ławce otoczony moimi towarzyszami imprezy. Wszyscy spali, więc ja podszedłem do Franka i zacząłem go budzić chcąc się dowiedzieć co stało się na imprezie.

-Frank? Proszę obudź się. - szturchałem go dłonią, w końcu się wybudził.

-Hej Gee. - uśmiechnął się do mnie promiennie.

-Mam pytanie. Pamiętasz może coś z ostatniej nocy?

-Tak, a ty nie pamiętasz? - patrzył na mnie zszokowany.

-No właśnie nie. Wydarzyło się może coś ważnego?

-Dużo się wydarzyło przez tą noc Gee i to dużo ważnych spraw. Może to i lepiej, że tego nie pamiętasz. - Chłopak posmutniał.

Co do cholery jasnej się tam wydarzyło? Dlaczego mi nie chce tego powiedzieć? Dowiem się tego.

sobota, 23 kwietnia 2016

And After All The Blood That You Still Owe #9

-Ten kretyn myśli, że wszystko mu wolno! Sam bym piedzielnął mu masło na te już przetłuszczone włosy. Czemu się teraz do mnie przypierdolił? - położyłem się na kanapie.

-Bo może... - zaczął Frank, lecz ja dalej mówiłem.

-Jutro mu wszystko wygarnę! Zobaczysz powiem co myślę!

-Gerard nie dramatyzuj. Co się stało? - zapytał spokojnie Frank.

-Czy to normalne, że ktoś rzuca w ciebie jedzeniem? - zapytałem.

-Nie Gee, to nie jest normalne, ale uspokój się.

-Jestem spokojny! - krzyknąłem na niego i zdjąłem buty stopami, a on usiadł naprzeciw mnie na fotelu.

-Co się dokładnie stało. - zapytał.

-No, byłem w szkole...

-To już wszyscy wiemy Gee. - zaczął się śmiać.

-No i dostałem kanapką od Patricka.

-To to robi to masło u ciebie na włosach. - śmieje się jeszcze bardziej.

-Dzięki Frank. - uśmiechnąłem i puściłem mu oko.

Chłopak wstał bez słowa i poszedł po chusteczki higieniczne. Usiadł obok mnie i zaczął mi ściągać mi nimi masło z włosów.

-Widzę, że przefarbowałeś się blond. - spojrzał na mnie, a ja się zarumieniłem. Odległość dzieląca teraz nasze twarze była niewielka, co mnie speszyło i dzięki czemu odsuwając się od niego spadłem z kanapy śmiejąc się nerwowo. - Wszystko w porządku? - zaśmiał się cicho pod nosem.

-Tak... wiesz co... ja już chyba... na pewno pójdę. - powiedziałem jąkając się.

-No okay, ale spotykamy się jutro w autobusie co nie? - zapytał hamując śmiech.

-Jasne. - wstałem i podszedłem do drzwi.

-To do jutra. - Pożegnał się ze mną gestem dłoni.

-Do jutra. - podałem mu w ostatnim momencie zeszyty.

-Dziękuję. - uśmiechnął się i zamknął drzwi, a ja odszedłem.

*****

Wychodząc do szkoły oczywiście musiałem zahaczyć o dworzec, aby zakupić tam kawę. Po nie przespanej nocy to ostatnia deska ratunku. Czekałem na Franka na przystanku autobusowym popijając kawę. Bardzo nie chciałem się z nim spotkać. Nie chodzi mi o to, że było coś z nim nie tak, bo przecież był idealny. Idealne włosy, kości policzkowe i ah... te oczy. Co ja wygaduję. Zachowuję się jak pedał. Po prostu od wczoraj dziwnie się przy nim czuję.

W końcu przyjechał autobus, a za autobusem przybiegł Frank.

-Cześć Gee.

-No hey. - weszliśmy do autobusu.

Dojechaliśmy do szkoły, w której dzień minął mi okropnie szybko. Całe przerwy przegadałem z Frankiem, a czasem rozmawialiśmy też z naszymi koleżankami, czyli Agathą i Alex. Pod koniec szkoły podszedłem w szatni do Patricka, aby mu powiedzieć, aby się odpierdolił i znalazł sobie innego kozła ofiarnego.

-Hej Patrick mam sprawę do ciebie.

-No, a czemuż to zawdzięczam ten zaszczyt pani księżniczko i gdzie twój narzeczony... hm.. jak mu tam Frank?

-Nie mam narzeczonego. I chce, żebyś mnie zostawił w spokoju. Możesz się ode mnie odczepić i znaleźć sobie innego kozła ofiarnego?

-Oh... oczywiście. Trzeba było tak powiedzieć od razu. Myśleliśmy, że ci to nie przeszkadza. Przepraszamy. - na twarzy Patricka i innych malowało się współczucie.

-Na prawdę? - zapytałem.

-Tak. Trzymaj się stary.

-Okay. - myślałem, że łatwo mi poszło, lecz się myliłem. Odchodząc Patrick odwrócił się i przywalił mi pięścią w twarz, po czym dostałem kolanem w brzuch i się przewróciłem.

-Jebany pedał. - rzucił i wyszedł ze szkoły głównym wyjściem, a mnie leżącego na zimnym kamieniu zauważył Frank.

-

środa, 20 kwietnia 2016

And After All The Blood That You Still Owe #8

Na następny dzień strasznie nie chciałem iść do szkoły, ale jednak obowiązek to obowiązek. Zdjąłem więc swoje zwłoki z łóżka i zrobiłem ze sobą porządek, po czym pobiegłem na autobus, który miał mnie zawieść do szkoły. Dzisiejszego dnia, co dziwne nie spóźniłem się na lekcje, a nawet przyszedłem na czas. Nie powiem, wspaniałe uczucie. 

Franka dzisiaj nie było w szkole, lecz się nie martwiłem. Wysłał mi sms-a na długiej przerwie, że jego matka tak przejęła się jego wizytą w szpitalu, że nie puściła go dzisiaj do szkoły. Ale nie tylko to wydarzyło się dzisiaj na długiej przerwie. Podeszły na niej do mnie Alex i Aghata. 

-Hej Gee, wszystko z Frankiem w porządku? - zapytała Aghata.

-Tak, wszystko gra. - odpowiedziałem.

-A dlaczego nie ma go dziś w szkole? Aghata chciała go bardzo przeprosić. - zaczęła Alex.

-Jutro będzie miała okazję. - uśmiechnąłem się do nich. 

-Przekażesz mu jak bardzo go przepraszam? - dopytywała.

-Jasne. - odpowiedziałem.

-Widać, że układa wam się w związku. Pozdrów go. - zaczęła Alex.

-Co? - zacząłem się śmiać. - Nie jestem ciotą. 

-A szkoda. - powiedziała Alex. - Ładnie byście razem wyglądali. - uśmiechnęła się po czym odeszła razem z Agathą w głąb korytarza. 

Dziewczyny zostawiły mnie samego, a ja zebrałem się i poszedłem pod klasę. Idąc pod salę zauważyłem kolesia, którego uderzyłem piłką na w-fie. Słyszałem też głosy jego kolegów mówiące: "Patrick, zobacz to ten cienias". Widziałem też jak wskazywali na mnie palcami. W końcu odwróciłem wzrok i poczułem nagle, że coś ląduje na mojej głowie. Otrzepałem swoje włosy z pomidora, ogórka i chleba posyłając im pełne nienawiści spojrzenie. 

-Nie słyszałeś?! - krzyczał Patrick. - O tobie rozmawiamy śmieciu! - rzucił niedokręconą butelką soku pomarańczowego w moją stronę, a plamy od napoju porobiły mi się na koszulce. 

Nie wytrzymałem dłużej i poszedłem szybkim krokiem do łazienki, lecz ktoś mnie wyprzedził. Przede mną stał już Patrick z opartą o ścianę ręką, uniemożliwiając mi przejście. 

-Co przestraszyłeś się księżniczko? - zapytał z pogardą.

-Nie wystraszyłem się, nie jestem księżniczką i przepuść mnie do tej cholernej łazienki. - wycedziłem przez zęby.

-Jak tam chcesz.- Odsunął się od drzwi. - księżniczko. - zaczął się śmiać razem ze swoimi znajomymi.

Wparowałem do łazienki wściekły. Oparłem się o umywalkę i przejrzałem w lustrze nad nią wiszącą. Byłem cały w keczupie i musztardzie, a moja koszulka była cała przemoczona. Uderzyłem ze złości pięścią o umywalkę, po czym zabrałem się za czyszczenie koszulki i wycieranie włosów.

Nie licząc tego wydarzenia reszta dnia minęła mi spokojnie. Oczywiście czułem cały czas na sobie spojrzenie Patricka, lecz się tym nie przejmowałem. Od razu po szkole poszedłem pożyczyć Frankowi zeszyty, bo o to też prosił w sms-ie. Zapukałem więc dwa razy, a potem drzwi przede mną się otworzyły. Przede mną stanął Frank.

-Hej, jak tam w szkole. - zapytał z uśmiechem na twarzy.

-Cześć, było do dupy. - odpowiedziałem szybko.

-Co takiego złego mogło stać się podczas mojej nieobecności? 

-Chcesz posłuchać? - zapytałem nerwowo. 

-Tak, wejdź. 

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

And After All The Blood That You Still Owe #7

-O kurwa! - krzyknął Frank.

-Spokojnie! Ja mu pomogę! - krzyknęła Agatha wychodząc przed wszystkich i rozkładając ręce, dzięki czemu upuściłem Franka. Odsunąłem się od niej i chłopaka wysyłając porozumiewawcze spojrzenie Alex. Chyba zrozumiała co mam na myśli.

-Agatha, może pomożesz Frankowi wstać, a resztą zajmą się profesjonalni lekarze? - dziewczyna podeszła pomóc Frankowi wstać, lecz Agatha ją odepchnęła.

-Dam radę! - krzyknęła, a Alex leciała ku ziemi, gdy w ostatnim momencie złapałem ją za ramiona, aby nie upadła. Wtedy rzuciła mi spojrzenie typu "Próbowałam" i podeszła do Agathy. 

-Oddaj przynajmniej pochodnię. 

-Nie będę nic widziała. - upierała się dziewczyna.

-Może to na prawdę nie jest dobry pomysł. Frank powinien być teraz pod opieką profesjonalnych lekarzy. - powiedziałem do Agathy.

-Popieram Gee i Alex! - wykrzyczał Frank, lecz dziewczyna tylko przewróciła oczami.

-Przecież wszystko będzie dobrze prawda?

-O boże przecież jak ona zacznie go opatrywać on straci przytomność, albo co najgorsze... - Alex usiadła na trawie i zakryła twarz dłońmi.

-Co najgorsze? - dopytywałem.

-Umrze! Przecież ona nawet nie wie co to pierwsza pomoc! - histeryzowała,

-Ty też nie wiesz! - odpowiedziała jej Agatha.

-Zamknij się! - wstała szybko z trawy.

-Pozwólcie mi w spokoju pracować.

Agatha narwała najdłuższej trawy i zawiązała Frankowi na ranie z której wystawała kość.

-Ja pierdole! - krzyczał z bólu Frank.

-Nie! Biegniemy szybko do szpitala! - krzyknąłem w końcu. - Alex pomusz mi go zaprowadzić do szpitala.

-Dobrze. - odpowiedziała dziewczyna i pognała za mną w stronę Franka, po czym podnieśliśmy go o wspólnych siłach, dzięki czemu sprawnie nam to poszło. 

-Dajcie spokój! Dałabym radę! - krzyczała zdenerwowana, a wystraszona jej chwilową reakcją Alex wytrąciła jej pochodnie z dłoni, przez co zapaliła trawę. Alex wyciągnęła jedną ręką wodę z mojego plecaka i ugasiła pożar.

-Chciałem wypić tą wodę. - rzuciłem.

-Myhym, przepraszam.

Frank znowu zaczął jęczeć, a my pognaliśmy w stronę wyjścia z lasu. 

-Alex którędy teraz?!

-W lewo! Znaczy nie, w prawo. Albo prosto! - krzyczała dziewczyna.

-Którędy w końcu?! - zapytałem zestresowany.

-W lewo! - krzyknęła Agatha.

Biegliśmy ile sił w nogach, a ciężar Franka bardzo nas spowalniał, ale w końcu to jego zanosiliśmy do tego pieprzonego szpitala! W końcu dotarliśmy do celu! Franka szybko zanieśli na salę operacyjną, a nas wypytywali o jego dane i powtarzali, abyśmy zgasili pochodnie. Gdy już wszystko załatwiliśmy, usiedliśmy przed salą operacyjną w holu. To były dwie najbardziej irytujące godziny w moim życiu, które służyły się wieczność. Siedziałem tutaj z dwoma wariatkami. 

Alex siedziała niebezpiecznie blisko mnie bawiąc się moimi włosami, a szczególnie jednym wystającym kosmykiem i jedyne o czym teraz mówiła to jak bardzo nowy wokalista Asking Alexandrii jest zajebisty i śpiewała piosenki tego zespołu mi do ucha.

Druga siedziała naprzeciwko z słuchawkami na uszach i na początku tylko nuciła piosenki Fearless Vampire Killers, lecz potem zaczęła śpiewać, kogo ja oszukuję. Wydzierać się na całe gardło. 

Potem śpiewały już oby dwie tak głośno, że przyszedł lekarz je uciszać. Nareszcie, po dwóch męczących godzinach z sali operacyjnej wyjechali lekarze z w pełni przytomnym Frankiem. Siedział wystraszony z szeroko otwartymi oczami. 

Lekarze pchali wózek bardzo szybko na salę, gdzie leżeli pacjenci, a ja biegłem za wózkiem, a dziewczyny za mną. Franka zostawili na sali, a nas zatrzymali gdy chcieliśmy wejść. 

-Tylko jedna osoba. - powiedział lekarz,

-Idź Gee. - powiedziała Alex.

-Właśnie idź ty Gerard, my poczekamy. - potwierdziła jej słowa Agatha.

Wszedłem więc na salę i usiadłem na jego łóżku.

-Hej Frankie, robili ci operację na żywca? - zapytałem.

-Było tyle krwi. - odpowiedział wpatrując się z szeroko otwartymi oczami w ścianę naprzeciwko niego. 

-Mam to uznać za tak? - zapytałem mimo, że znałem odpowiedź.

-Czekaj, nazwałeś mnie Frankie? - zapytał z szerokim uśmiechem na twarzy. - Czy to oznacza, że już jesteśmy przyjaciółmi? - szczerzył się do mnie.

-No, nie... znaczy... Tak, jesteśmy przyjaciółmi. - powiedziałem poirytowanym tonem, mimo że poirytowany nie byłem. Cieszyłem się, że w końcu mogłem mieć przyjaciela. 

-Tak! W końcu cię udobruchałem! - krzyknął, a oczy wszystkich pacjentów były skierowane na nas. Mogłem zauważyć, jak dziewczyny podśmiewają się za drzwiami. Przewróciłem oczami i spojrzałem z powrotem na Franka. - Wiesz o co pytali mnie  lekarze? 

-Wal. - odpowiedziałem.

-O to kto założył mi taki opatrunek i mówili, że prawie wdała się infekcja. - Frank zaczął się śmiać.

-Zabije ją. - zacząłem śmiać się razem z nim.

-Nie tak agresywnie przyjacielu. 

Podsumowanie dnia: Wpadłem z moim nowym przyjacielem do bunkru. Frank złamał nogę. Uratowały nas dwie wariatki. Przez jedną Frankowi wdała się infekcja w nogę, a druga prawie podpaliła las. Zaprowadziliśmy Franka do szpitala. 

Wniosek: Tego dnia raczej nigdy nie zapomnę. 

sobota, 16 kwietnia 2016

And After All The Blood That You Still Owe #6

Tak, to prawda. Trochę mnie poniosło, ale byłem zdenerwowany. Tkwiłem przecież w ciemnym pomieszczeniu perę metrów pod ziemią! Nie widziałem nic oprócz dziury na górze, w sumie to widziałem jeszcze jak światło pada na hmmm... czy mógłbym powiedzieć podłogę? Ale oprócz tego nic nie było widać. Wyciągnąłem swój telefon, który jak zawsze trzymam z tyłu spodni. Spojrzałem na ekran telefonu, gdzie dostrzegłem pęknięcie w kształcie pajęczyny centralnie na środku ekranu. Dobrze, spokojnie, opanuj się, to tylko pęknięcie, przecież telefon może działać. Przesunąłem więc palcem, aby go odblokować. Działał.To by było na tyle z mojego szczęścia. Włączyłem latarkę i dostrzegłem Franka leżącego na ziemi. Ah, zapomniałem. On też tu jest.
-
Wstaniesz czy masz zamiar się czołgać do wyjścia? - zapytałem chamsko.

-Chyba złamałem nogę. - westchnąłem ciężko na tę wiadomość.

-Ale rączki masz sprawne prawda? - zmarszczył brwi.

-A co to ma do rzeczy?! Nie będę szedł podpierając się na rękach!

-Cii... - przestał mówić - Nie o to mi chodzi. Podsadzę cię na górę, a ty wezwiesz pomoc jak się wydostaniesz. Zgoda?

-Okay, bo nie ma innego wyjścia. - prawda?

-Nie ma. - no było, ale ta opcja była dla mnie wygodniejsza.

Poszedłem do niego pomagając mu wstać, po czym podeszliśmy do miejsca, gdzie prześwitywało światło. Splotłem dłonie, a on stanął na nich zdrową stopą. Oparł swoje ręce na moich ramionach i używając całej mojej siły podniosłem go do góry.

-Nie dosięgam. - stwierdził machając jedną ręką ku górze. - Możesz mnie podrzucić.

-Nie ma pewności, że cię złapie, bo wiesz... Jesteś trochę ciężki.

-Nie gadaj tyle tylko mnie podrzuć!

Dobrze, jak mi powiedział tak zrobiłem, w końcu o to prosił. Frank leciał w górę, a ja obserwowałem czy złapie się ziemi, lecz chyba nie było nam dane wyjść stąd tak szybko. Frank nie dosięgnął krawędzi, tylko spadł i znowu na mnie, znowu łokciem, znowu na mój brzuch i znowu to ja zwijałem się z bólu. Zszedł ze mnie i wyciągnął swój telefon, po czym sam włączył latarkę, po czym poświecił mi ledowym światłem w oczy.

-I co teraz zrobimy panie mądralo? - zapytał.

-Wypadałoby poszukać wyjścia. - odparłem szczerze, wstałem i otrzepałem się z piachu i ziemi.

-Sam na to nie wpadłem. - powiedział sarkastycznym tonem. - Ale poczekaj chwilkę, panie mądralo, przecież mówiłeś, że nie ma innego wyjścia.

-Przestań mnie tak nazywać, bo to irytujące! Jest stąd chyba jakieś wyjście, ale tamta opcja wydawała się wygodniejsza. - odpowiedziałem, tak jak czułem.

-Rozumiem, że nie chciało ci się wlec kaleki przez cały bunkier. Jaki ty jesteś milusi.

-Nie o to mi chodzi.

-Na pewno?

-Boże, Frank zachowujesz się jak kobieta w ciąży, przestań się pogrążać.

Nie odpowiedział mi, tylko westchnął, a ja podszedłem do niego i podałem rękę pomagając wstać. Objął mnie ramieniem chwytając za plecak, aby było mu łatwiej iść i poszliśmy z dwoma latarkami - telefonami - w dosyć wąski korytarz. Świeciliśmy latarkami w dwie strony, ponieważ stwierdziliśmy, że tak będzie praktyczniej. W końcu doszliśmy do wielkich, metalowych drzwi. Rzuciliśmy się w ich kierunku i próbowaliśmy je otworzyć, lecz na marne. Usiedliśmy więc obok siebie oparci o ścianę bunkru.

-Nie wyjdziemy stąd. - stwierdził Frank.

-Na pewno wyjdziemy. Przetrwamy. Mamy jedzenie, picie. Damy radę. - pocieszałem bardziej siebie 
niż Franka. Nagle jego latarka zgasła.

-Co się stało, dlaczego twój telefon nie świeci? - zapytałem.

-Rozładował się. - Frank spojrzał na ekran swojego telefonu.

-Właśnie wpadłem na genialny pomysł! Czemu wcześniej o tym nie pomyślałem? Jak mogłem być tak głupi? Zadzwonimy po pomoc! - Czym prędzej spojrzałem na telefon, lecz nie było tutaj zasięgu.

-Co jest?  Dlaczego nie dzwonisz?

-Mam same złe wiadomości. - spojrzał na mnie pytająco - Nie ma tu zasięgu, a zaraz przestaniemy cokolwiek widzieć, bo mam sześć procent baterii.

-Umrzemy tu!

-Zamknij się Frank! Nikt tutaj nie umrze! - chłopak zakrył twarz dłońmi.

Siedzieliśmy chwile w ciszy, po czym zacząłem bić ręką z metalowe drzwi. Nagle usłyszałem za nimi huk. Jakimś cudem drzwi drgnęły. Nagle zaczęły powoli przesuwać się w przeciwną stronę! Ktoś je otwierał! Bardzo powoli, bo drzwi były ciężkie lecz otwierał. Drzwi były już otwarte, a ja zobaczyłem znajomą twarz.

-Gerard? - To była Alex! Stała przede mną z pochodnią. Dawno się tak nie ucieszyłem na jej widok. - Co ty tutaj robisz? - dziewczyna zaczęła się śmiać.

-Alex jesteś naszą bohaterką! - podałem jej rękę na przywitanie. - Wpadliśmy do dziury i nie mogliśmy znaleźć wyjścia, a jak znaleźliśmy drzwi były zamknięte.

-Jak to wy? Kto tu jeszcze jest. - zapytała rozglądając się po pomieszczeniu i wymachując pochodnią.

-To Frank. - odpowiedziałem. - Frank, to Alexandra.

-Miło mi Franku. - uśmiechnęła się do niego, po czym z powrotem wyszła z pomieszczenia. - Agatha! - zaczęła nawoływać dziewczyna, po czym zza drzew wyłoniła się kolejna znajoma twarz.

-Gerard! - podeszła do mnie dziewczyna, żeby mnie wyściskać. - Szukałyśmy cię po całym lesie, bo nie zauważyłyśmy cię pod szkołą, a na początku wycieczki byłeś. Co tutaj robisz? - zapytała.

-Pytanie powinno brzmieć co oni tutaj robią. - poprawiła ją Alex. - Tam siedzi znajomy Gee, Frank. 
Uroczy co nie? - Agatha przyjrzała się Frankowi.

-No jasne! - odpowiedziała, a Frank na jej słowa się zarumienił. - Wytłumaczycie mi wszystko po drodze.

-Okay, a nie macie może trzeciej pochodni? Telefony nam padły. - powiedziałem,

-Niestety nie mamy, ale masz moją. - powiedziała Alex. - Ja pójdę z Agathą, a ty pomusz iść Frankowi, bo z tego co widzę ma złamaną nogę.

-Skąd to wiesz? - zapytałem oplatając ramie Franka z moją szyją.

-Złamana kość mu wystaje - powiedziała ze spokojem, a on zaczął się wydzierać na ten widok. Myślałem, że zaraz się przewrócę i nie wstanę. Zrobiło mi się słabo na ten widok, muszę przyznać.

czwartek, 14 kwietnia 2016

And After All The Blood That You Still Owe #5

To był dziwnie miły powrót do domu. Frank nie był nawet (ku mojemu zdziwieniu) irytujący. Nawet się pośmiałem z jego suchych żartów. Może na prawdę potrzebuję więcej przyjaciół? Odprowadziłem chłopaka do miejsca postoju taksówek i wróciłem do domu. Mój brat w tym czasie odprowadził blondynkę. Kurwa, znowu zapomniałem jej imienia. Nie ważne. Ważne, że teraz mój brat był szczęśliwy. Do domu wracał cały w skowronkach, uśmiechał się na każde moje słowo, co było dość niespotykanie. Do domu doszliśmy dosyć prędko, więc też jak najszybciej położyłem się spać. 

****
Obudziłem się o siódmej. O nie, wycieczka, las... Frank! Czym prędzej spakowałem wszystko co potrzebne do plecaka i ubrałem się. No nie całkiem, wyszedłem w górze od pidżamy, ale myślę, że nikt nie zauważy. W końcu mam moją bluzę, którą zakrywam poplamioną kawą i kubusiem koszulkę. Pobiegłem czym prędzej na przystanek autobusowy. Na szczęście mój 'kolega' jeszcze tam stał. 

-Myślałem, że tylko ja jestem taki, że przychodzę przed czasem. - powiedział chłopak. Zaraz, co?

-Jak to przed czasem? - zerknąłem na zegarek na prawej ręce. - Rzeczywiście. - powiedziałem zdziwiony, a Frank zaczął się śmiać. Znowu.

Dalej dzień wyglądał całkiem normalnie. Rozmawialiśmy, pojechaliśmy autobusem pod szkołę, poszliśmy z klasą do lasu i wszystko byłoby normalnie gdyby nie ja. Szliśmy wszyscy wyznaczoną ścieżką, znaczy, że oni szli, ja szedłem trawą z słuchawkami w uszach. W sumie to szedłem tak nawet przez dłuższy czas. Ale moja ciotowatość nie zna granic. Nagle wpadłem, ale proszę bez skojarzeń. Wpadłem jedną nogą do jednej wielkiej głębokiej dziury. Szybko podbiegł do mnie Frank chcąc podać mi rękę. Złapałem jego dłoń po czym wpadłem do dziury ciągnąc go za sobą. Upadłem na ziemie, na beton, a Frank na mnie. Łokciem. Na mój brzuch. Tak, to bolało. Odsunąłem się od Franka i wstałem powoli z betonu. Zaraz, zaraz. Z betonu?

-Gerard... wiem chyba gdzie jesteśmy. - odparł Frank. 

-No chciałbym się dowiedzieć! - krzyknąłem na niego.

-Pamiętasz jak nauczycielka mówiła coś o nieodkrytym bunkrze.

-Ja pierdole...  - westchnąłem - Dziwne, że jest nie odkryty! Ja bez problemu do niego wpadłem!

-Nie krzycz na mnie! 

-Przepraszam! 

wtorek, 12 kwietnia 2016

And After All The Blood That You Still Owe #4

Gdybym kurwa wiedział, że idziemy na jakąś pierdoloną komedię romantyczną w życiu nie wyszedłbym z domu w dzień wolny. Gdyby jeszcze ruda nie próbowała się o mnie opierać, nie przesiadłbym się w połowie filmu do rzędów z tyłu. Dlaczego mój brat nie może mnie prosić na przykład o zaparzenie herbaty, albo zrobienie naleśników. Rozsiadłem się więc wygodnie obok jakiejś osoby w kinie.

-Twoja dziewczyna cię męczy?

-To nie moja dziewczyna. Nie znam jej, ani nie lubię. - odpowiedziałem poirytowany.

-Gerard?

-Tak, a ty to..?

-Frank. - No świetnie, tylko jego tu brakowało.

-Ah... cześć. Przyszedłeś sam na komedie romantyczną?

-Yyyy... Możemy pominąć to chore pytanie i porozmawiać o czymś przyjemniejszym?

-Jak dla mnie możemy wcale nie rozmawiać. - to była prawda.

-Jak wolisz.

Siedzieliśmy chwile wsłuchując się w rozmówców w filmie i odgłosy, które wydawały osoby siedzące z przodu chrupiąc naczosy. Lecz mój 'towarzysz' długo w tej ciszy między nami nie przetrwał.

-Idziesz jutro na wycieczkę do lasu? Podobno, był tam kiedyś jakiś bunkier, ale jest tak zniszczony, że pozostał po nim tylko gruz... - po tych słowach ziewnąłem i ignorowałem, to co do mnie potem mówił. Jestem zły i nie wyspany, a kiedy tak jest jestem na prawdę chamski dla ludzi. Przystawiłem sobie pod powieki moje zimne od trzymania coli palce i poczułem ulgę. Normalnie mogłem tu usnąć. Nie spodziew... - HALO! Gerard żyjesz?

-Tak, tak. - wyrwał mnie z moich mądrych przemyśleń.

-Ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - powiedział urażony.

-Przepraszam nie słuchałem wtedy, możesz powtórzyć? - załamany Frank zakrył sobie twarz dłońmi. - Przecież przeprosiłem. - spojrzał na mnie.

-Pytałem o której idziesz jutro na autobus, bo mógłbym iść z tobą.

-Aha, no tak. To chyba jeszcze słyszałem. - zaśmiał się cicho. - To... chyba jest o wpół do siódmej. I nie ma sprawy możemy iść razem.

-To fajnie... wiesz co?

-Hmm?

-Jesteś dziwny? - ała. To bolało.

-To czemu mnie prześladujesz? - zapytałem moim uroczym tonem.

-Bo cię lubię.

-I kto tu jest dziwny? Na pewno nie ja. - zaśmiał się zakłopotany.

Po trzech bitych godzinach W KOŃCU, NARESZCIE wyszliśmy z kina i nie musiałem oglądać już tego gówna, ale z tego co widziałem Franka nawet to ciekawiło. Serio koleś? Wszyscy spotkaliśmy się przed kinem. Ruda chowała do mnie urazę, a blondyna i mój brat uśmiechali się do siebie. Nikt mnie tu nie chce,

-I jak tam ci się podobał film. - zapytała mnie w końcu ruda.

-Był do dupy, tak jak cały wypad. - Spojrzałem da pozostałych, którzy się do siebie ślinili. Dlaczego zawsze czuję się jak piąte koło u wozu.

-Też cię nie lubię Gerard.

-A ja nawet nie wiem jak masz na imię! - rzuciłem do niej.

-Mogłeś mnie słuchać! A dla twojej wiadomości jestem Cornelia! - krzyknęła mi prosto w twarz.

-Nie! Jesteś rudą suką! - oups... trochę mnie poniosło. Dziewczyna odwróciła się do pozostałych,

-Ann, Michael... Ja już stąd dojdę sama do domu. Żegnam was. - dziewczyna odeszła w głąb ciemnej uliczki nie żegnając się ze mną.

"A spieprzaj" - chciałem do niej powiedzieć, za tą ignorancję, ale jednak ugryzłem się w język. Tak czy inaczej nie zwlekaliśmy i poszliśmy w stronę domu. Mikey z Ann, bo tak chyba miała na imię, nie pamiętam, świetnie się dogadywali i rozmawiali ze sobą całą drogę, tylko ja siedziałem cicho jak mysz pod miotłą. Do czasu. Nagle zza moich pleców dobiegł znajomy głos nawołujący moje imię. Odwróciłem się szybko i zobaczyłem Franka. Dzięki bogu. Tym razem bardzo chciałem z kimś pogadać i ponarzekać na rudą sukę. Zatrzymałem się więc na chwilę czekając na znajomego.

-Hej, co ty tu robisz? - zapytałem.

-Autobus mi uciekł, a dwie ulice stąd stoją taksówki, więc postanowiłem, że się tam przejdę. Moja dzielnica jest bardzo niebezpieczna, więc wolę pojechać taksówką niż przechodzić po ciemku między kamienicami.

-Doskonale cię rozumiem. Powiem ci, że nawet dobrze, że jesteś. Przynajmniej nie czuję się jak piąte koło u wozu. - chłopak uśmiechnął się szeroko.

-Miło mi to słyszeć. Czyli na prawdę cieszysz się z mojej obecności.

-Jasne. To dziwne, ale nigdy się tak nie cieszyłem, że mogę z kimś porozmawiać.

-Z kimś?

-Z tobą. - zaczął się śmiać. - Nie wiem co cię tak we mnie bawi. Drugi raz śmiejesz się ze mnie bez powodu,

-Introwertycy zachowują się dziwnie w otoczeniu ludzi, a ty między innymi tak się zachowujesz. Tylko, że twoje dziwne zachowanie jest śmieszne.

-Słuchałem cię przez cały czas, a nie zrozumiałem ani słowa,

niedziela, 10 kwietnia 2016

And After All The Blood That You Still Owe #3

Czasami nawet powrót do domu nie daje rady mnie zrelaksować. Mimo, iż wiem, że rozpoczyna się okres jednych z piękniejszych dni w moim życiu, czyli weekend, moje myśl nadal zaprząta chłopak z boiska. Opluł mnie z gracją lamy, a mimo to, to wydarzenie pozostało w mojej pamięci. "Pożałujesz tego Way" - jego głos odbija się echem w mojej głowie, zagłuszając racjonalne myślenie. Jest godzina trzecia nad ranem, a ja siedzę w kuchni jedząc płatki i oglądając wiadomości, których i tak nie słucham. Nagle do kuchni wchodzi mój brat.

-Czemu nie śpisz o tej porze. Budzisz cały dom. Przycisz to grające pudło. - powiedział zaspany i usiadł na stołku.

-Nie mogę spać. Nie, obudziłem tylko ciebie. To nie grające pudło tylko telewizja. - odpowiedziałem wpychając w siebie kolejną łyżkę płatków,

-Ah... nie ważne. - odpowiedział po czym przesunął moją miskę z płatkami obok siebie i wyrwał mi łyżkę z ręki.

-Ekhem! To moje śniadanie.- odchrząknąłem.

-Jest trzecia rano. Zlituj się. - przewróciłem oczami. - Wiem, że coś cię męczy. - wziął łyżkę z moimi płatkami do ust. Sadysta.

-Stresuję się poniedziałkową wycieczką. - skłamałem, ah w poniedziałek jest wycieczka? - tą po lesie.

-Ah, rozumiem. Słuchaj wiem, że będzie tam dużo ludzi, ale się nie przejmuj. Dasz sobie radę! - dalej opychał się moimi płatkami,

-Wiem, że dam. - odpowiedziałem. Młody zaczynał mnie już irytować.


****

Czy tylko mnie tak bardzo irytuje dzień tak prosty jak niedziela? Co to cholera jest? Czekasz na poniedziałek chodząc cały dzień zestresowany. Tydzień trwa siedem dni, więc nasze kochane państwo mogłoby podzielić go w jakiś racjonalny sposób? Na przykład, żeby Weekend trwał cztery dni, a szkoła trzy? To jest idealne rozwiązanie dla mojej osoby.

A co ja robię w niedziele? Zupełnie nic. Nie chodzę do kościoła, bo mi się po prostu nie chce i śpię cały dzień. Dziś miało być jednak trochę inaczej. Mój brat umówił się z dziewczyną i z tego powodu je też musiałem wyjść z domu, ponieważ nasza rozmowa wyglądała tak:

-Hej co dzisiaj robisz Gerard? 

-Śpię. - odpowiedziałem bez chwili zawahania. 

-No to już nie będziesz spać. Idziesz ze mną do kina. 

-Przecież nie leci nic ciekawego.

-Do kina idzie dziewczyna, która mi się podoba z koleżanką i mnie też zaprosiły, żebym poszedł z nimi. Powiedziały, że mogę kogoś wziąć. 

-Możesz, ale nie musisz, idź sam.

-Nie... musisz iść ze mną. - padł przede mną na kolana. - proszę, chodź ze mną.

-Mikey, co ty odpierdalasz? Wstań. - wstał na moje polecenie. - Pójdę z tobą.

To nie to, że nie podobało mi się, że ktoś pada przede mną na kolana, ale nie chciałem wyjść na większego egoistę niż jestem. Tak więc poszedłem z braciszkiem, lecz on teraz wisi mi przysługę.

*****

Nadszedł czas na wyjście z domu. Mikey szykował się do wyjścia chyba dwie godziny. W końcu potem i tak nie wyglądał inaczej, niż na codzień. Za to ja wyglądałem jeszcze gorzej niż zwykle. Może dlatego, że miałem na sobie uwaloną mąką, czarną, rozciągniętą bluzę? Wyszliśmy z domu przed siódmą, bo oczywiście księżniczki trzeba było odebrać z pod domu. Dobijające. Mają nogi, nie mogłyby sobie same podejść pod kino. Mikey czule witał się ze swoją blond włosom koleżankom, w między czasie ja odwracałem skrępowany wzrok. Może starczy tych czułości dobrze? Nie mam w ten weekend w ogóle humoru. Nagle zza drzwi wyszła ruda koleżanka tej blondyny. Rudy to nie kolor włosów - rudy to charakter, więc zgodnie z tą teorią... mam przesrane. Ruda cały czas w drodze do kina próbowała ze mną porozmawiać, lecz tak nie trawiłem tej dziewczyny,  że każde słowo z jej ust brzmiało dla mnie bardzo głupio. Już bardziej dogadywałem się z blondynom. Ale mniejsza o to w końcu doszliśmy do kina...

czwartek, 7 kwietnia 2016

And After All The Blood That You Still Owe #2

Szkoła jest męcząca, ale jeszcze bardziej męczące jest wychodzenie do niej z domu oraz wracanie. Jednym z najgorszych rzeczy, która może ci zajebiście szybko zjebać dzień jest fakt, że autobus ci uciekł. Wszystko byłoby okay, gdyby nie fakt, że następny przyjedzie za około dwie godziny, a gdzie mam się podziać przez ten czas? Mam siedzieć na dworcu? Aż w końcu po po dwóch godzinach czekania szykuje się pół godzinna jazda do domu. I właśnie tym oto sposobem zjebałem sobie dzień. Po cholerę poszedłem po tego kubusia? Nie mogłem pić wody w domu?

Siedziałem już półtorej godziny zamarzając na przystanku, aż niespodziewanie podeszła do mnie znajoma osoba. Był nią nie kto inny jak mój nowy kolega, którego poznałem dziś na najbardziej fascynującym przedmiocie wszech czasów czyli lekcji wychowania fizycznego. Usiadł on obok mnie, lecz nie za blisko, po czym podał kubek z ciepłą herbatą.

-Cześć, trzymaj. - uśmiechnął się do mnie.

-Czemu jesteś taki miły? - upiłem łyk herbaty. - Chcesz czegoś ode mnie? - zapytałem marszcząc brwi.

-Szukam kolegów. - odparł. - Poza tym widzę, że już długo tu marzniesz. Szkoda mi cię było.

-Nie marznę tutaj długo. Czekam na autobus.

-Przecież wiem, że siedzisz już tu prawie dwie godziny. Siedziałem w kawiarence na przeciwko przystanku.

-Czy ty mnie przypadkiem nie stalkujesz? - zapytałem śmiejąc się do siebie, a po chwili między nami zapanowała niezręczna cisza. - Dziękuję.

-Nie ma za co.

Nagle przyjechał autobus. Zebraliśmy się więc i weszliśmy do środka. Ciepło, aż biło mnie po twarzy. Uśmiechnąłem się na wskutek tego miłego uczucia. W końcu było mi ciepło. Nie usiedliśmy obok siebie w autobusie. Ja siedziałem z słuchawkami na uszach na lewym końcu autobusu, a on po prawej na początku. Od czasu do czasu na niego zerkałem. Jest przecież na świecie tyle pozytywnych ludzi, a on wybrał mnie na swoją ofiarę? Czuję, że długo nie potrwa zanim się ode mnie odczepi. Wypiłem do końca herbatę i zgniotłem plastikowy kubek w dłoni. Na dźwięk zgniatanego kubka Frank odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął promiennie. Odwzajemniłem uśmiech po czym wlepiłem swój wzrok w zgnieciony kubek. Był już trochę połamany, więc postanowiłem go rozpierdzielić do końca. Autobus zatrzymał się na trzecim już przystanku i po chwili wysiadł mój nowy kolega. Stanął obok autobusu, akurat od mojej strony. Spojrzał się na mnie i mi pomachał. "Co za kretyn" - pomyślałem, po czym mu odmachałem, upuszczając przy tej czynności pozostałości połamanego kubka. Czym prędzej schyliłem się, aby je pozbierać. W tym samym momencie ruszył autobus, lecz ja nie zdążyłem podnieść głowy i uderzyłem moją piękną czupryną w barierkę. Ała, to bolało tak, jakby ktoś dziesięć razy uderzył cię krzesłem w głowę. Brawo Way i kto tu jest kretynem? Podobno ciotą się nie rodzisz, a stajesz. U mnie chyba było na odwrót, a do tego przy okazji załapałem raka mózgu.

Nareszcie dojechałem do domu. Pierwsze co oczywiście zrobiłem, to walnąłem swoje rzeczy w kąt i rzuciłem się na moje łóżko, jak arab na kozę. Boże, mógłbym nigdy z niego nie wstawać. Niestety dzieli nas parę bardzo istotnych faktów, przez co nasz związek nie ma szans przetrwać. Między innymi to, że często muszę z niego wstawać.

Dzień minął mi zaskakująco szybko. Być może dlatego, że cały przespałem? W sumie to już nie ważne, A więc powtarzam moją poranną rutynę i wychodzę do szkoły. W szkole nic się nie zmienia. Widzę się z moimi jedynymi znajomymi z którymi przeprowadzam jak zwykle krótką rozmowę, po czym idę pod salę. Wszystkie lekcje mijają bardzo szybko, a moje ręce i dłonie całe są w moich rysunkach, które wykonywałem z nudów podczas, gdy reszta klasy próbowała ogarnąć co właśnie tłumaczy facetka od fizyki.

Po wszystkich tych godzinach ponownie zaczęła się moja ukochana lekcja wf-u. Czy musimy mieć wf nie przerwanie od trzech dni i to z tą samą klasą? Niestety na tym wf-ie ćwiczyłem. Mimo, że poruszałem się jak zwykle, czyli jak kłoda, starałem się jak mogłem. Ta, jasne. Nie wiem co by musiało się dziać, abym starał się wykonywać porządnie jakieś ćwiczenie na wf-ie, więc można wywnioskować z mojej wypowiedzi, że z satysfakcją opierdalam się na wf-ie i gdy nauczyciel tylko nie patrzy, uwalam się na podłogę jakbym przebiegł nie wiadomo ile kilometrów.

Przyszedł czas na wybieranie osób do drużyn w grze w koszykówkę. Jak zwykle zostałem wybrany jako jeden z ostatnich, z racji tego, że jestem najsłabszy. Na szczęście są jeszcze osoby nie lubiane w naszej szkole, więc nie jestem najgorszy. Do swojej drużyny wybrały mnie dziewczyny, które są już ostatni rok w naszej szkole. Świetnie, gromada dziewczyn i ja przeciw napakowanym trzecioklasistą. Słodko.

Zaczęła się gra. Ja jak zwykle chodziłem wokół po boisku z głupkowatym uśmieszkiem, udając szczęśliwego banana. Dziewczyny były załamane moją grą, ale ja już taki jestem. Przykro mi. Niespodziewanie blondynka w różowej koszulce podała mi piłkę, a ja spanikowany próbowałem ją jak najszybciej podać do kogoś innego. Poodbijałem więc piłkę parę razy robiąc około cztery kroki do przodu, po czym próbowałem podać do czarnowłosej dziewczyny w żółtej koszulce. Niestety na linie mojego rzutu wjebał się nieproszony gość, dzięki czemu piłka przypierdoliła mu w sam środek czoła. Nigdy nie chciałem grać w koszykówkę. Trzeba było mnie nie zmuszać, ponieważ grając krzywdzę nie tylko siebie, ale i ludzi dookoła mnie. Tak, czy inaczej chłopak się wywrócił i zaczął przeklinać mnie pod nosem.

-Przepraszam. - Podszedłem do chłopaka podając mu rękę, aby wstał.

-Jak się nazywasz? - zapytał z jadem w głosie uderzając moją dłoń, przez co ją odsunął.

-Way, Gerard Way. - odparłem. - Pomóc ci... - nie zdążyłem dokończyć wypowiedzi, gdyż chłopak wstał z ziemi i podszedł do mnie tak blisko, że dzieliło nas zaledwie parę centymetrów.

-Pożałujesz tego Way. - napluł mi w twarz po czym odszedł.

Otarłem więc jego ślinę ze swojej twarzy i podszedłem do  Franka siedzącego na ławce niećwiczących.

-Ile jeszcze do dzwonka i jak bardzo mam przejebane? - zapytałem Franka, ponieważ znał więcej osób w szkole niż ja. mimo iż to ja byłem świetnym obserwatorem.

-Zostało pięć minut do dzwonka i masz przejebane jak jeszcze nigdy w życiu nie miałeś,

-Dzięki, świetny z ciebie kolega... potrafisz pocieszyć człowieka.

-Do usług. - odparł Frank i uśmiechnął się szeroko.

"Gnój" - pomyślałem i poszedłem grać dalej. Jeszcze pięć minut Way. Dasz sobie radę.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

And After All The Blood That You Still Owe #1

Rozpoczęcie było do dupy, tak samo jak pierwszy tydzień szkoły. Gdybym miał jebanych przyjaciół może dostrzegłbym przynajmniej jedną kolorową rzecz w tym szarym dniu. Ale nie mam nikogo. Mam za to swoją codzienną rutynę. Muszę wstać do szkoły, iść do niej, wrócić do domu, siedzieć na internecie, narzekać, że nie mam nikogo i iść spać. 

Pierwszy tydzień w nowej szkole jest podobno najtrudniejszy. Zwłaszcza, gdy moja nowa szkoła jest ogromna. Ale moim zdaniem nie było najgorzej. 

Nadszedł jak zwykle najbardziej męczący dzień w tygodniu czyli poniedziałek, ale mówiąc szczerze wolę poniedziałek niż środę, lub piątek. Fizyka i niemiecki to strasznie przedmioty. Te umlauty śnią mi się już w nocy. Ścigają mnie przez ciemny park chemicznych myśli zwodząc do najsmutniejszego fizycznego zakątka mojego obłąkanego mózgu po czym wysysają ze mnie życie pozostawiając w moim biednym umyśle tylko odmianę czasownika können. Ah, język niemiecki jest moją życiową porażką tak samo jak traumą. Przychodzę jak zwykle pod klasę najwcześniej ze wszystkich. To dobrze. Wyciągam więc ostatnio zakupiony komiks i zaczynam go czytać. Zanim się orientuje po całej szkole rozbrzmiewa dźwięk dzwonka, który oznajmia przerwę. - Tak przychodzę zawsze przed przerwą i cała dziesięć, ewentualnie pięć minut siedzę pod salą zajmując się czynnością, którą lubię. Innymi słowy obserwowaniem ludzi. Magiczne jest to, że ja wiem całkiem sporo o ludziach, a oni o mnie nie wiedzą nic, albo znają mnie jedynie z widzenia. Mijają lekcje, jak zwykle siedzę z przypadkowymi osobami, które odsuwają się ode mnie tak bardzo jak mogą podczas, gdy ja rysuję sobie czarnym długopisem po dłoni i nadgarstku.

 Pod koniec zajęć w szkole nadeszła jedna z najbardziej ciągnących się lekcji i najbardziej męczących. Oczywiście mam na myśli wf. Na szczęście ja nie ćwiczę. Niestety tylko jeden dzień. Jeżeli ktokolwiek mnie zapyta czego najbardziej w życiu to powiem, że żałuję tego, że nie miałem zwolnienia z wf do końca szkoły. Z tego co widzę nie ćwiczy jeszcze parę osób. Głównie to dziewczyny. Ale jest jeden chłopak. Fajnie wiedzieć, że nie jestem jedynym, który dziś będzie siedział. Uznaliby mnie za ciotę, a tego bym nie chciał. Po pewnym czasie przysiadła się do mnie ławka niećwiczących. Wszyscy siedzieli w ciszy. Oczywiście, kto rozpoczął rozmowy? Dziewczyny, czy one wiecznie muszą coś pierdolić? Morda im się nie zamyka. 

-Nie lubisz ćwiczyć na wf-ie czy masz kontuzję? - zapytał nieznajomy. 

-Mówisz do mnie? - zapytałem ze zdziwioną miną.

-A do kogo mógłbym mówić?

-Nie lubię wf-u. Dlatego wywalczyłem w domu zwolnienie, a ty? - nie ciekawiło mnie to, ale zapytałem z grzeczności, a teraz skazany jestem na jego pierdzielenie. 

-Też nie lubię, ale teraz zwichnąłem kostkę więc wiesz. Myślałem, że tylko ja nie lubię wf-u. - powiedział z uśmiechem, który (tak myślę) odwzajemniłem. - A co sądzisz o ludziach? z której jesteś klasy? - co to kurwa? przesłuchanie? 

-Z pierwszej. Nie jest tak tragicznie. Jeszcze co prawda nie mam znajomych i nie jestem pewien czy ich znajdę, ale można mieć nadzieję. Narazie jestem tu dopiero tydzień, więc ludzie, których dotychczas poznałem są owinięci lodowymi kołczanami zimna. 

-Dobrze powiedziane... Też jestem z pierwszej.

Nagle zadzwonił dzwonek na przerwę, który oznaczał wolność do końca tego dnia. Gdy wychodziłem z sali gimnastycznej poczułem czyjąś rękę na ramieniu, po czym się odwróciłem. Był to ten sam chłopak z którym rozmawiałem na wf-ie. 

-Nie powiedziałeś mi jak się nazywasz. 

-A po co ci to wiedzieć? Tylko rozmawialiśmy. Moje imię jest moją wizytówką. - odpowiedziałem zaskoczony. 

-To jak nazywa się twoja wizytówka? Sam mówiłeś, że szukasz znajomych. - Trochę irytuje mnie już ten człowiek.

-Gerard, a i nie mówiłem, że szukam znajomych. Powiadomiłem cię jedynie, że jeszcze ich nie znalazłem. 

Po tych słowach odwróciłem się w stronę wyjścia i podążyłem w sam środek dżungli zwanej potocznie szatnią, gdzie zamiast lian są worki na buty, a zamiast zwierzęcej skóry kurtki uczniów.  

piątek, 1 kwietnia 2016

Forget About Me #19

Cztery miesiące później

Oczekiwanie jest najgorsze. Ale gdy już się doczekasz masz z tego wielkie szczęście. Ja czekałem na Gerarda. Opłaciło mi się to. Po rehabilitacji zawitał do domu. W końcu. Nie widziałem go przez miesiąc odkąd się wybudził. Potem ledwo co mówił. Nie spodziewałem się tego. Co on musiał przeżyć podczas symulacji? Zmierzył się ze swoimi  najgorszymi lękami, a ja po prostu chciałem aby wrócił. Był pod opieką wspaniałych lekarzy, a mimo to się o niego bałem. Gdy wyszedł ze szpitala wyglądał jakby uleciało z niego całe życie. Następny miesiąc był ciężki. Gee nic nie mówił chyba, że chciałem go dotknąć. Wtedy na mnie krzyczał. Za pierwszym razem się wystraszyłem, bo nigdy nie miał takich napadów agresji. W kolejnym miesiącu już normalnie ze mną rozmawiał, lecz był wiecznie spięty i nie chciał mi powiedzieć o niczym co go dręczy.

Dziś spokojnie sobie spałem. Do czasu. Była godzina czwarta rano, gdy poczułem jego dłoń na swoim ramieniu. Mało co nie dostałem zawału. Odwróciłem się szybko wystraszony.

-Miałem koszmar. Mógłbym spać z tobą? - zapytał nie pewnie.

-Jasne. - odpowiedziałem z uśmiechem na twarzy, po czym przesunąłem się w bok.

-Dzięki. - odpowiedział po czym ułożył się koło mnie.

-To co ci się śniło? - zapytałem.

-Nie ważne. - odpowiedział mi tak jak zwykle.

Odwróciłem się do niego plecami chcąc iść spać. Dalej dręczyło mnie to czemu akurat przyszedł tutaj, ale nie chciał mi nic powiedzieć. Jeżeli się bał mógł mi powiedzieć, przecież bym pomógł. Nagle poczułem, że jego ręka obejmuje mnie w pasie. Wtulił się we mnie i leżał bez słowa. Słyszałem tylko jego cichy oddech.

-Śniło mi się, że umierasz. To samo przeżywałem podczas sytuacji. Powolnie umierałeś. Tak cię to bolało... - zaczął szlochać. - aż w końcu to ja się powiesiłem, bo nie mogłem już na to patrzeć... tak właśnie się czułeś widząc mnie w takim stanie?

-Nie, nie czułem się tak. - odwróciłem się do niego patrząc mu w oczy. - Czułem, że mogę ci pomóc. Miałem nadzieję, że przeżyjesz. - westchnął. - Znaczy nie miałem nadziei. Wiedziałem, że przeżyjesz. - uśmiechnął się uroczo.

-Wiesz co mnie męczy odkąd tu jestem? Znaczy odkąd się wybudziłem. Zastanawiałem się jak to jest, żyć bez osoby, która jest potrzebna ci do życia w tym samym stopniu co tlen, a gdy się tak zastanawiałem, odkryłem, że nie mógłbym bez ciebie żyć. Męczy mnie teraz dużo myśli Frank. Nie mam czasu jeść, spać, ani pić, a jednak to robię. Dla ciebie. Myślałem ostatnio o samobójstwie. Nie chcę tego robić, bo jeszcze bardziej od śmierci boję się utraty najważniejszej dla mnie osoby - ciebie.

-To dlatego jesteś taki nieobecny. To wszystko wyjaśnia.

-Mógłbym cię o coś zapytać?

-Wal śmiało.

-Czy nie zostawisz mnie? Nie chcę być sam. - zapytał z iskierką nadziei w oczach.

-Nigdy cię nie zostawię Gee. - odparłem z uśmiechem na ustach, a on wtulił się mocniej we mnie.

-Tak bardzo dziękuję ci, że jesteś...

********

Jak ten czas szybko leci! To już ostatnia część tego ff! Dziękuję, za czytanie moich wypocin ;) Ale to jeszcze nie koniec mojej przygody z pisaniem. Szykuje się coś noweeego.