czwartek, 18 sierpnia 2016

Naszkicowane Miasteczko #18

[FRANK POV]

Myślałem, że dzięki niemu będę szczęśliwy, że to on sprowadza na mnie całe szczęście. Przez większość czasu sprawiał, że na prawdę chciałem żyć, ponieważ miałem dla kogo się obudzić. Wszystko zmieniło się tej jednej pamiętnej nocy, gdy opowiedziałem mu o swoim uczuciu. Pamiętam jak wtedy trząsłem się ze strachu przed jego reakcją. Pamiętam jak byłem szczęśliwy, gdy leżałem wtedy w jego objęciach. Ale pamiętam też mój upadek. Doskonale pamiętam dzień, po pamiętnej nocy, kiedy to Gerard oświadczył przy śniadaniu, że się wyprowadza. Kiedy przyprowadził dziewczynę na obiad do domu, aby powiadomić nas o jego zaręczynach. Nigdy wcześniej nikt z nas nie widział tej dziewczyny na oczy, lecz mimo to chłopak dostał błogosławieństwo od rodziców zastępczych. Wszyscy cieszyli się i świętowani, oprócz mnie. Ja siedziałem na strychu i płakałem, owinięty w koc, który zdążył nasiąknąć już jego zapachem. Pamiętam jak popadałem w depresję. Nie rozmawialiśmy od dłuższego czasu. A tak dokładnie od tamtego dnia, gdy powiadomił nas o zaręczynach. Wtedy też się wyprowadził z domu. Na następny dzień totalnie zdemolowałem nasz wspólny pokój i potrzaskałem szkło w ramce z naszym zdjęciem. Pamiętam też jak poszedłem na polanę, aby spalić tam pozostawione przez niego zeszyty z zapiskami i nasze zdjęcia. Wrzuciłem do ognia wszystko co z nim związane. Prawie wszystko, pozostawiłem sobie jedno nasze zdjęcie, które wisiało na ścianie w pokoju. Pamiętam również jak płakałem przy spalaniu tych rzeczy. Wtedy też zacząłem przesiadywać na strychu. Pewnego dnia przyszedł tam do mnie, usiadł obok i wręczył zaproszenie na ślub. Wtedy już nie mogłem powstrzymać moich łez. Wybuchnąłem płaczem i zacząłem okładać go pięściami. Nie zareagował na to. Przyciągnął mnie do siebie ostatni raz i pocałował. Od tamtej pory nigdy w życiu już go nie zobaczyłem. Nie przyszedłem na ślub, ani wtedy, gdy jego rodzina się jeszcze powiększyła. Wyprowadziłem się od rodziny w dzień jego ślubu. Już nigdy nie zobaczyłem się z moim rodzeństwem. Parę razy spotkałem się jeszcze z matką, która błagała, żebym przyszedł się spotkać z innymi członkami rodziny, lecz się na to nie zgodziłem. Wyjechałem stąd. Zostawiłem to pierdolone miasto daleko za sobą. Gdybym tylko potrafił zapomnieć. Nie umiałem. Popadałem w coraz większą depresję z której nie mogłem wyjść. Zmieniłem również numer telefonu ostatecznie kończąc z nimi wszystkimi kontakt. Nigdy jeszcze nie czułem się tak zraniony jak przez te pięć zmarnowanych lat.

Teraz stoję nad mostem, obserwując rzekę. Waham się czy skoczyć, ale za bardzo się boje. Wiem, że prawdopodobnie nie będę potrafił tego zrobić. Siadam więc na jezdni i zaczynam płakać. Jak jedna osoba potrafiła mnie tak zranić?

Teraz również postanawiam rozpocząć nowe życie. Zapomnieć o przeszłości. Zarezerwuję pierwszy lepszy lot i opuszczę kraj. Za granicą znajdę pracę, założę rodzinę i odnajdę upragnione szczęście. Ocieram łzy i wsiadam z powrotem do auta. Obiecuję sobie również, że nikt nie zrani mnie już tak jak on. Targam nasze wspólne zdjęcie i wyrzucam przez okno samochodu. Odpalam auto i jadę ku lepszemu życiu.

sobota, 16 lipca 2016

Naszkicowane Miasteczko #17

[FRANK POV]

Gdy tylko zobaczyłem, że Gerard siedzi przy stole coś się we mnie poruszyło. Poczułem przyjazne ciepło rozchodzące się po moim ciele i coś jakby... motylki w brzuchu. Nie jestem pewny, ale to chyba były motylki z karabinami. Gdy usiadłem obok niego przy stole na moją twarz wpłynął rumieniec, a mała Nicole zachichotała cicho. Uciszyłem ją skinieniem dłoni i zacząłem spożywać śniadanie, lecz jak to zawsze bywa gdy się denerwuję nie mogłem wcisnąć w siebie więcej niż pięciu łyżek płatków zbożowych. Jednakże nie chciałem wstawać od stołu. Propozycja siedzenia z  Gerardem bardzo mi odpowiadała, lecz bałem się, że któreś z domowników może się zainteresować moim niecodziennym zachowaniem. Pomaszerowałem więc przed telewizor i włączyłem kanał FOX. Cały czas kątem oka obserwując Gerarda, rozmawiałem z Mikey'em o wspaniałym serialu jakim jest "dr.House". W końcu Gerard wybuchnął niekontrolowanym śmiechem i odszedł od stołu wychodząc z domu. Nie chciałem aby wychodził, lecz nie mogłem go zatrzymać.

****
Wieczorem dalej siedziałem w salonie, jednak czekałem teraz na chłopaka słuchając piosenki, którą ostatnio śpiewał. Myślałem wtedy, że on zaśpiewał by ją o niebo lepiej niż Jeff Buckley, ale mogło mi się wydawać, ponieważ byłem w nim aktualnie okropnie zadłużony.

W końcu Gerard przyszedł do domu odbijając się od ściany do ściany. Wystraszony wyłączyłem grające radio i podbiegłem do niego. Stanąłem tuż przed nim, a nasze twarze były dziwnie blisko siebie, chciałem zmniejszyć ich odległość, lecz... bałem się? Poczułem od chłopaka alkohol. Patrzyłem mu cały czas głęboko w oczy, na co ten tylko odwrócił głowę.

-Zejdź mi z drogi. - prychnął, po czym ręką odsunął mnie na bok.

-Poczekaj, pomogę ci. - zaproponowałem.

-Łaski bez gnomku. - zaśmiał się złośliwie, ale mimo to nie odpuściłem.Zaprowadziłem chłopaka do pokoju i rzuciłem na łóżko, po czym przysiadłem na jego brzegu. - Nie tak agresywnie. - zaśmiał się, a ja tylko przewróciłem oczami.

-Posłuchaj mnie przez chwilę. Chcę ci coś powiedzieć i mam nadzieję, że jutro nie będziesz nic z tego pamiętał.

-No dalej.

-Gerard, bo słuchaj ja cię bardzo lubię sam wiesz w którą stronę i myślę, że ty również mnie lubisz w ten sposób... chcę żebyś po prostu to wiedział.

-Nie.

-Co nie.

-Nie lubię cię. - Moje serce rozpadło się na milion kawałków.

-Jak to nie? Wiem, że lubisz gdy jestem w pobliżu, gdy się do ciebie uśmiecham, gdy cię dotykam, podobałem ci się gdy mnie pocałowałeś.

-Dalej nic nie rozumiesz. - Chłopak poderwał się do siadu. - Ja nie lubię cie, ponieważ cię kocham. Jestem zakochany w tobie po uszy i w tamtej chwili nie umiałem... tego inaczej rozegrać. - serce Franka ponownie zaczynało zbierać się do kupy, Gerard przyciągnął go do siebie składając na jego ustach namiętny, gorzki pocałunek. - Zostań. - wyszeptał, a Frank położył się obok niego i oby dwoje wtuleni w siebie zasnęli.

czwartek, 14 lipca 2016

Naszkicowane Miasteczko #16

[FRANK POV]

Dziś lekarz ściągnął mi gips. Bardzo cieszyłem się, że w końcu będę mógł normalnie chodzić, lecz moja noga dalej nie będzie w pełni sprawna. W domu panowała natomiast bardzo napięta atmosfera. Odzywali się do mnie nieliczni. Praktycznie to tylko rodzice, Nicole i Mikey. Reszta mnie unikała, nawet Bob, ale to może dlatego, że zadaje się z  Caroline i Ray'em. Jeszcze na początku Bob mówił mi, że Gerard zniszczy moje relacje z wszystkimi. Ostrzegał, że mnie zniszczy, a Gerard to zrobił. Postanowiłem więc, że zaprzyjaźnię się z trzynastolatkiem. Zaproponowałem więc Mikey'owi spacer, na który na szczęście się zgodził. 

-Czy tu już zawsze będzie taka pogoda? - zapytałem i zaśmiałem się krótko. 

-Jest tak odkąd tu mieszkam. - odpowiedział chłopak z uśmiechem.

-A długo już tu mieszkasz? 

-Jakieś cztery lata, ale bardzo mi się tu podoba. Mimo pogody i lekko przerażających domów jest tu całkiem spokojnie. Chyba, że kumplujesz się z Gerardem, to nie jest spokojnie. Wymyśla jakieś duchy i poszukiwania. Próbował mnie w to wciągnąć, ale nie chciałem. A ty z tego co wiem się z nim kumplujesz. - uśmiechnął się i uderzył mnie łokciem w bok. Zacząłem rozmasowywać obolałe miejsce. 

-Nie kumplujemy się. Przynajmniej już. - odpowiedziałem ze smutkiem w głosie. 

-Jak to? Odpuścił sobie? Powiedział ci coś?

-Nic mi nie powiedział, tylko na mnie narzeka. 

-Ale czy powiedział ci to?

-Nie wiem o co ci chodzi. - odpowiedziałem zdziwiony. 

-Ale z niego kretyn. - odpowiedział. 

-Zmieńmy temat. - zaproponowałem. - Czym się interesujesz? 

-Ale nie będziesz się śmiał? - dopytywał. 

-No jasne, że nie. - odpowiedziałem uśmiechając się do niego. 

-Interesuję się zbieraniem owadów. Kocham zbierać żuki i zatapiać ich zwłoki w formalinie. Kocham patrzeć na ich piękne kolory. - na chwilę zamarłem i próbowałem nie wybuchnąć śmiechem, przez co wyglądało to jakbym miał czkawkę. 

Resztę dnia spacerowaliśmy w ciszy, wsłuchując się w odgłosy miasta. Wieczorem wróciliśmy do domu w samą porę na kolacje, na której oczywiście nie zjawił się Gerard. Caroline posyłała mi coraz to bardziej nienawistne spojrzenie, a reszta rodziny na mnie nie patrzyła. Oprócz Mikey'a i Nicole, którzy od czasu do czasu się do mnie uśmiechali. Próbowałem coś zjeść. Na prawdę, próbowałem ale nie zjadłem ani widelca makaronu. Wstałem więc jako pierwszy i odniosłem talerz do kuchni, po czym udałem się do swojego pokoju. Myślałem, że będzie on pusty.

Wszedłem do pokoju trzaskając drzwiami, lecz od razu zostałem przyszpilony do ściany, nie próbowałem się wyrywać, mimo iż wiedziałem jak może się to dla mnie skończyć. Zamknąłem więc oczy, aby po chwili poczuć usta Gerarda napierające na moje. Otworzyłem oczy ze zdziwienia, aby ponownie je zamknąć i odwzajemnić pocałunek. Po chwili Gerard oderwał się ode mnie i otworzył w drzwi. 

-Zapomnij. - powiedział wychodząc, a po jego głosie można było zauważyć, że płakał.

 Położyłem się na swoim łóżku i zgasiłem lampkę nocną. Przez pół nocy wpatrywałem się w sufit przyłapując na tym, że marzę o jego oczach. W sumie przyłapywałem się na tym, że marzę o nim całym i wcale nie chcę zapomnieć tego pocałunku. 

poniedziałek, 11 lipca 2016

Naszkicowane Miasteczko #15

[ Gerard pov]

Nie rozumiałem dlaczego byłem tak okropnie zazdrosny i czułem się tak źle.Denerwowało mnie gdy Frank obok niej siedział, gdy na nią patrzył i gdy do niej mówił. Ale serce najbardziej mnie zabolało, gdy powiedział, że ona mu się "chyba" podoba. W oczach momentalnie zebrały mi się łzy, a pięści zacisnęły. Z nerwów zacząłem szeptać sam do siebie, aż w końcu nie wytrzymałem i wyszedłem. Pobiegłem na strych i zacząłem kopać i uderzać w kartony. W końcu usiadłem na podłodze opierając się plecami o ścianę i zacząłem szlochać. 

****

Teraz pewnie Frank siedzi ze swoją ukochaną w kinie i nawet nie myśli, że ktoś został sam w domu, że ktoś może za nim tęsknić. A ja siedzę i tęsknie. Leżę aktualnie w jego łóżku, okryty jego kołdrą i płaczę. Co się kurwa ze mną dzieje? 

[ Frank pov]

Siedziałem z Becky w kinie i nie mogłem się na niczym skupić. Chciałem, aby to wszystko jak najszybciej się skończyło. Towarzystwo dziewczyny męczyło mnie tak bardzo, że myślałem tylko o tym, aby jak najszybciej wrócić do domu, a gdy zaczęła się we mnie wtulać zrobiło mi się lekko niedobrze. Tylko spokojnie, Frank. Film zaraz się skończy, a ty pójdziesz do domu, położysz się w łóżku i rozpłaczesz jak ostatnia ciota. A propo ciot, ciekawe co właśnie robi Gerard. Pewnie ubolewa nad tym, że mnie nie ma, i że ja mam jakieś życie towarzyskie, a on nie. Mam taką nadzieję. 

****
Film dłużył mi się nie miłosiernie, ale na szczęście wyszliśmy już z kina i stałem pod moim domem. Wewnętrznie krzyczałem ze szczęścia, mimo że na zewnątrz nie dawałem po sobie tego poznać. Zatrzymałem się przed domem, aby podać dziewczynie rękę na pożegnanie, lecz ona miała inne plany. Jej twarz zaczęła zbliżać się do mojej, a ja automatycznie nadstawiłem policzek, który po chwili przylegał do ust dziewczyny. Odsunąłem się od niej posyłając uśmiech i wszedłem do domu. Było około godziny dwudziestej trzeciej więc wszyscy już spali, cóż oczywiście był jakiś wyjątek, którym był Gerard. Siedział na kanapie przed starym magnetowidem słuchając utworu "I know it's over" Jeff'a Buckley'a. Słyszałem jak po cichu śpiewał fragment piosenki.

"If you're so funny  
 Then why are you on your own tonight?
 And if you so clever 
 Then why are you on your own tonight?
 And if you so entertaining 
 Then why are you on your own tonight?
 If you so good-looking
 Then why are you on your own tonight?
 Why are you sleep alone tonight? 
 I know...
 'Cause tonight is just like any other night
 That's why are you're on your own tonight
 With your triumphs and your charms 
 While they're in each other's arms..." 

Stanąłem za nim za kanapą słuchając jego głosu. Zaśpiewał to tak delikatnie, że te słowa złapały mnie za serce, W końcu się odwrócił posyłając swoje nienawistne spojrzenie, lecz tym razem z zaszklonymi oczami. 

-Chcesz czegoś konkretnego ode mnie? - zapytał.

-Płakałeś? - dopytywałem się.

-Nie. - odparł zimno. - Widzę, że się dobrze bawiłeś. Zetrzyj szminkę z policzka. - odwrócił się do mnie plecami, a we mnie zaczęła zbierać się złość

-Może zwrócił byś na mnie chociaż raz uwagę! Tyle dni już mnie ignorujesz! Co się z tobą w ogóle dzieje? Zmieniłeś zdanie, już mnie nie lubisz? Uratowałem ci tylko życie! A dla twojej wiadomości, było po prostu idealnie! Najlepsza randka w życiu!

-Randka..? - zapytał nieśmiało.

-Tak! Pewnie po następnej skończymy nawet w łóżku! A co jesteś zazdrosny, że ja mam życie, a ty nie?

-Nie o to jestem zazdrosny. - Dalej nie odwracał się do mnie, więc patrzyłem na jego plecy. 

-To o co ci chodzi? - zapytałem, po czym stałem tam jeszcze chwilę. - O co? - zapytałem jeszcze odchodząc, po czym poszedłem do swojego pokoju.


{{{{Tekst piosenki po polsku}}}}

"Jeśli jesteś taki zabawny 
to dlaczego jesteś dziś wieczór sam?
i jeśli jesteś taki bystry 
czemu jesteś dziś wieczór sam?
i jeśli jesteś taki zajmujący
czemu jesteś dziś wieczór sam?
i jeśli tak wspaniale wyglądasz
to czemu dziś wieczorem śpisz sam?
wiem...
bo dziś wieczór jest jak każdy inny 
oto dlaczego jesteś sam 
ze swoimi triumfami i swoim czarem 
we własnych ramionach..."

sobota, 9 lipca 2016

Naszkicowane Miasteczko #14

Oczywiście wszystko poszło po mojej myśli. Demon został unieszkodliwiony najpyszniejszą cieczą jaką kiedykolwiek piłem, a następnie wszyscy obudziliśmy się w szpitalu przy łóżku Gerarda. Caroline i Ray leżeli już rozbudzeni na podłodze, a ja.. heh, śmieszna sprawa. Na swoim współlokatorze. Spojrzałem na niego z nadzieją, że może nie zauważy, lecz ała, pomyliłem się. Chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się, a ja szybko wstałem ze szpitalnego łóżka. Caroline zmierzyła mnie wzrokiem wstając z podłogi. Ray szybko pobiegł po lekarza informując, że Gerard się wybudził.


*****
Wiesz co czyni człowieka smutną zimną kluską? Czyni to fakt, że osoba o którą się martwisz i z którą rozmawiasz codziennie nagle zaczyna cię unikać i nawet postanawia spać na strychu. Nie powiem, że początkowo nie byłem wściekły. Po dwóch dniach pobiegłem do niego i nakrzyczałem. Mówiąc szczerze nie mam pojęcia dlaczego to zrobiłem, ale poczułem się lepiej. Po kolejnych dwóch zacząłem go również ignorować, co szczególnie mu się nie spodobało. Ale szczególnie go rozwścieczyłem, gdy przyprowadziłem do domu nową znajomą.

((cofam czas))

Pewnego dnia gdy szedłem ulicą naszego wiecznie pochmurnego miasta jedna z kul upadła mi na ziemie. Próbowałem ją podnieść, lecz nie przynosiło to żadnych skutków, już miałem rezygnować, gdy podbiegła do mnie pewna blondynka, która mi ta kule podniosła. Podziękowałem dziewczynie mierząc wzrokiem. Wyglądała trochę tandetnie, ale wyróżniała się z tłumu jaskrawymi ciuchami. Mimo swojego cudacznego ubioru, była jednak bardzo miła. W pewnym momencie prawie wleciałem pod samochód, przed czym obroniła mnie właśnie dziewczyna. Miała na imię Becky i w ramach podziękowania zaprosiłem ją na rodzinny obiad. Dziewczyna nie dowierzała, że znajduje się właśnie przed akurat tym domem. Szczególnie ciekawił ją Gerard, co mnie nieco wytrąciło z równowagi, lecz powstrzymałem się przed skarceniem jej za pytania o niego.

((teraz))

I takim oto sposobem siedzieliśmy wszyscy przy rodzinnym stole konsumując obiad. Becky bardzo wychwaliła moją mamę oraz Ray'a, który aż się zarumienił. Dziewczyna mówiła na prawdę dużo, przez co irytowała Gerarda. Można było rozpoznać to po jego wyrazie twarzy. Cieszył mnie ten widok, lecz nie wiedziałem czemu. Obserwowałem go kątem oka, a on całą swoją uwagę skupiał na mnie, co chwila krzywo uśmiechając się w stronę dziewczyny.

-Becky, nie poszłabyś jutro ze mną do kina. - zapytałem z chytrym uśmieszkiem, przez co Gerard poczerwieniał.

-Oczywiście. - dziewczyna zaśmiała się miło. - A na jaki film?

-Jest nowy horror, mam nadzieję, że się nie przestraszysz.

-Jasne, że nie. - odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem na ustach.

Po zjedzonym posiłku do Becky zadzwonili rodzice, aby już wracała. Wszyscy bardzo polubieli dziewczynę i się z nią pożegnali. Wszyscy oprócz Gerarda, który od razu po zjedzonym posiłku poszedł przed telewizor. Dziewczyna pożegnała mnie pocałunkiem w policzek, po czym wyszła z naszego domu. Wszyscy usiedliśmy przed telewizorem. Gerard próbował nie zwracać na mnie uwagi, lecz było to ciężkie, ponieważ siedział obok mnie. Za wszelką cenę próbował nie odwrócić wzroku, wgapiając się tym samym w telewizor. Mimo to, wiedziałem że patrzy na mnie kątem oka.

-Bardzo sympatyczna ta Becky. - zaczęła mama.

-Tak, jest bardzo miłą dziewczyną. - powiedziałem uśmiechając się.

-Czy ona ci się podoba? - zapytała po chwili.

-Znamy się niecały jeden dzień... - przygryzłem nerwowo wargę. Chciałem jak najbardziej zdenerwować Gerarda, chciałem żeby był zazdrosny. - ale chyba mi się podoba.

-Ta, żałosna dziewczyna. Jest brzydka i wygląda tandetnie. - Powiedział Gerard cicho pod nosem.

-Słucham? - dopytywałem się złośliwie, lecz on mi nie odpowiedział. Wstał nerwowo i wyszedł z pomieszczenia, a rodzina patrzyła na mnie osłupiała.

czwartek, 7 lipca 2016

Naszkicowane miasteczko 13 2/2

Perspektywa Franka

O kurwa. Nie miałem bladego pojęcia co to było, ale strasznie trząsłem się ze strachu, gdy nad naszymi głowami przeskoczyła postać ubrana na czarno przykryta żółtą poświatą. Czym prędzej otworzyłem drzwi starej kamienicy i mimo, że Gerard ciągnął mnie w przeciwnym kierunku, aby tam nie wchodził ja tam  wszedłem. Strach zbyt bardzo mnie sparaliżował, dlatego też pociągnąłem go za sobą, po czym z hukiem zatrzasnąłem drzwi. 

Nagle w dziwnych okolicznościach znaleźliśmy się na strychu. Staliśmy za stertą pudeł, a między ich szczelinami przebijało się światło. Podszedłem powoli do pudeł ostrożnie spoglądając za nie. Zobaczyłem tam zapaloną lampkę i tnącego się towarzysza. Już miał podbiegać i reagować, ale zostałem powstrzymany przez tą samą osobę, którą chciałem ratować. Nie dowierzałem własnym oczom. Jeszcze raz obróciłem głowę w stronę Gerarda, który właśnie chciał się pociąć następnie wracając wzrokiem na Gerarda, z którym tu przyszedłem. 

-To wspomnienie. Nie zwracaj uwagi. Tak czy inaczej jesteśmy już w domu, więc chodź. - chłopak włożył ręce do kieszeni, po czym wyszedł ze strychu w tej samej czynności pomagając mnie. 

Poruszaliśmy się po domu dosyć szybko, wręcz biegaliśmy. Takim oto sposobem ponownie znaleźliśmy się w kuchni, gdzie już trzy wiadra zostały napełnione, a Carolnie i Ray siedzieli na sofie. 

-On tam jest. - powiedziałem w stronę Caroline, która od razu wstała. 

-To jaki jest plan? - zapytała.

-Pójdziemy we trójkę na dach z wiadrami, a Gerard ściągnie demona w ślepy zaułek, gdzie my wylejemy na niego zawartość naszych wiader. - odpowiedziałem na jednym wydechu. 

-Pasuje mi. - powiedział Gerard.

-Na prawdę w porządku? - dopytywałem się na co Caroline przewróciła oczami. Na prawdę nie rozumiałem jej reakcji. 

-Tak, na prawdę. 

wtorek, 5 lipca 2016

Naszkicowane Miasteczko #13 i 1/2

Obydwoje skierowali się w stronę drzwi wyjściowych, aby zacząć poszukiwania na zewnątrz. Przy okazji mieli również zamiar zabrać ze sobą Caroline i Ray'a. Spotkali ich siedzących na sofie. Obydwoje mieli miny jakby właśnie zobaczyli ducha. Ich oczy były nieobecne, a na twarzy Caroline widniało obrzydzenie. Wstała z sofy i stanęła między Frankiem, a Gerardem. Nikt oprócz Ray'a nie rozumiał jej zachowania, a Gerard zdziwiony patrzył się na Caroline.

-Stało się coś? - zapytał po chwili.

-Nic... - odparła dziewczyna, po czym odwróciła się do Franka. - Musimy potem porozmawiać.

-Dobrze, ale narazie musimy zabić demona.

-Jak chcesz to zrobić? - dopytywał się Gerard.

-Wylejemy na niego gorącą kawę. - powiedział Frank. - Działają na nich gorące ciecze. Tak pisałeś w dzienniku.

-Rozszyfrowałeś dziennik? - zapytał zadowolony. mimo iż znał odpowiedź. - Wiedziałem, że nie jesteś jak inni. - Frank posłał mu uśmiech.

-Dobrze, więc ty - zwrócił się do Caroline - i Ray zaparzycie kawę. Duuużo kawy, a ja z Gerardem pójdziemy poszukać demona.

-Czemu jesteśmy tak podzieleni? - zapytała Caroline.

-Bo Frank tak mówi. - rzucił Gerard po czym pociągnął chłopaka w stronę wyjścia. - Widziałeś inne pomieszczenia w domu?

-Nie, a co?

-To są moje wspomnienia i moje myśli. Za każdymi drzwiami możesz znaleźć coś innego, w każdym budynku. Nie tylko w naszym domu, więc bardzo cię proszę nie wchodź nigdzie.

-A boisz się, że zobaczę jakiś twój straszliwy sekret?

-Co masz na myśli? - uniósł jedną brew.

-No, na przykład, że jesteś seryjnym mordercą. - zaśmiał się Frank, na co Gerard odpowiedział tym samym.

-No to na pewno nie. Mam inny sekret o którym nie chcę żebyś wiedział.

Frank nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ właśnie coś przeskoczyło z budynku na budynek nad ich głowami.


Część 13 i 1/2, ponieważ rozdział byłby za krótki. Kolejna część tego rozdziału jutro.

sobota, 2 lipca 2016

Naszkicowane Miasteczko #12

W głowie Gerarda, Frank poczuł się jak nieproszony gość, który wchodzi z butami do czyjegoś życia, natomiast po Caroline i Ray'u nie było widać tej samej niepewności co u Franka. Chłopak włożył ręce do kieszeni i poszedł przed siebie. Rozglądał się bardzo uważnie, lecz narazie widział tylko puste, szare ulice zamieszkiwanego przez nich miasta.

-Ale tu... miło. - powiedziała Caroline, przez co Frank wywrócił oczami.

Frank czuł się tu bardzo dziwnie. Czuł smutek i złość, przez co myślał, że zamorduje tuż obok niego idącą Caroline, która dziś szczególnie działała mu na nerwy.

Jeszcze chwilę przemierzali te puste ulice nie wiedząc co ze sobą zrobić. Musieli znaleźć śpiącą postać Gerarda i czym prędzej go obudzić, a następnie znaleźć demona i się z nim zmierzyć. Ale jak go pokonać?

-Nie wiedziałam, że Gee jest takim dziwakiem. - Caroline zaczęła chichotać na widok jednorożca za sklepem, przez co Frank już nie wytrzymał.

-Czy do cholery jasnej mogłabyś się w końcu zamknąć i dać innym pracować? Nie tylko ty się liczysz i twoje potrzeby! - Dziewczyna momentalnie zbladła. Patrzyła tempo w postać Franka z szeroko otwartymi oczami. - Przepraszam, ja... - zaczął Frank, ale nie umiał dokończyć swojej wypowiedzi, nie wiedział jak wytłumaczyć to swoje zachowanie.

-Coś się stało Frank? Możesz mi powiedzieć. - dziewczyna położyła dłoń na ramieniu Franka.

-Po porostu dziwnie się tu czuje. Jakby nie ja... mam też wrażenie, że ktoś nas obserwuje.

-Ale to nie możliwe, kto miałby nas tu obserwować? Jesteśmy w głowie Gerarda.

-No właśnie. On nas może obserwować, albo ten demon. - nagle wszyscy zamilkli.

Pokierowani przeczuciem doszli do własnego domu, gdzie się rozdzielili. Ray i Caroline mieli przeszukać dół, a Frank miał samotnie iść na górę. W końcu co mu może się stać. To nie rzeczywistość.

Frank od razu poszedł do swojego pokoju, który dzielił z chłopakiem, (z chłopakiem heh) lecz tam go nie było. Zdaniem Franka mogły być tylko dwa miejsca, w których ma szansę znaleźć Gerarda. Był to strych i ich pokój. Także skierował się w tamtą stronę. Z racji tego, że zawsze było tam ciemno, zgarnął z szuflady współlokatora dwie latarki z czego jedną schował do kieszeni. Na strych wszedł ostrożnie, aby nie uszkodzić gipsu. Źle, aby bardziej nie uszkodzić gipsu, który przetrwał szaleńczy bieg nie wiadomo jakim  sposobem. W sumie to zagadką jest też fakt, jak Frank potrafi biegać z nogą w gipsie. Mimo, że wiedział, ze jest to tylko fikcja i nie może sobie nic zrobić bardzo się przejmował. Dlatego też był ostrożny. Gdy wszedł na strych jak zwykle przywitała go ciemność, przeleciał więc światłem latarki po meblach i ścianach lustrując wzrokiem całe pomieszczenie. W końcu zauważył Gerarda, który leżał w kartonach. Odetchnął z ulgą, po czym podbiegł do chłopaka, aby go obudzić. Ledwie go szturchnął, a Gerard się obudził otwierając zaspane oczy.

-Frank? - zapytał zaskoczony.

-Tak. Wiesz gdzie on jest?

-Gdzie jest kto? Demon?

-Czyli jednak wiesz co się dzieje. - podał chłopakowi rękę pomagając wstać.

-Wiem co się dzieje, ale nie wiem gdzie jest. Frank dziękuję, że jesteś. Bo się boje, tak bardzo się boję... - zaczął płakać. po czym przytulił się do Franka, który również go objął.

-Wszystko będzie dobrze. - powiedział szeptem, jakby ktoś inny mógł go usłyszeć.

-Na prawdę?

-Nie jestem pewny, ale tak piękne to brzmi. Mam nadzieję, że wyjdziesz z tego stanu.

wtorek, 28 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #11

Frank zerwał się z miejsca jak poparzony i biegiem rzucił się w stronę szpitala. Całą drogę za nim biegła Caroline z Ray'em. Ledwo za nim nadążali, a dziewczynie już brakowało tchu, lecz Frank się tym nie przejmował. Nie obracał się za siebie, ani nie zwalniał. Czuł gorąc na stopach, przez trampki, które ścierały się podczas biegu i zaczął tracić oddech, lecz to była ostatnia prosta i widział już szpital. Nie mógł się zatrzymać. Nie teraz.

Wbiegł zdyszany do szpitala, gdzie przysiadł w holu, aby zaczerpnąć powietrza, a w tym czasie do szpitala wbiegł Ray, a tuż za chłopakiem Caroline, która ledwo trzymała się na nogach.

-Nie mogłeś chociaż zaczekać? - zapytała.

-Musimy jak najszybciej dostać się do głowy Gerarda, w innym wypadku demon zainfekuje mu wszystkie wspomnienia. - zaczął chodzić w kółko.

-Jak chcesz wyjąć z jego głowy? Przemyślałeś to w ogóle? - dopytywał Ray, a Frank tylko wywrócił oczami.

-Nie wiem. Nie mogę, bo... nie, to wszystko moja wina!

-A więc to o to chodzi? O poczucie winy? Myślałem, że jednak się przyjaźnicie. - zarzucił chłopakowi Ray krzyżując ręce.

-Nie przyjaźnimy się. On mnie przeraża, ale muszę mu pomóc, bo... to moja wina. Wiem, że moja. - schował twarz w dłoniach.

-Nie pomogę ci. - powiedział po chwili chłopak. - Wracam do domu.

Frank opadł na podłogę i zaczął cicho łkać.

-Ray! - dziewczyna złapała go za rękę. - To nasz brat! I Frank też jest naszym bratem. - chłopak westchnął po czym podał Frankowi rękę, aby ten wstał.

-To idziemy.

Poszli wszyscy szybkim krokiem w stronę sali, gdzie leżał Gerard. Ray i Caroline ustawili sobie krzesła po dwóch stronach łóżka szpitalnego, a Frank zasłonił zasłony, po czym stanął przed łóżkiem. Chwilę się wahał, lecz tylko chwilę, bo w następnym momencie znalazł się już na kolanach Gerarda otwierając dziennik, na co Ray parsknął śmiechem.

-Złapmy się wszyscy za ręce. - powiedział Frank, po czym utworzyli, koło ze swoich ramion po środku, którego znalazł się Gerard. - Teraz się skupcie. - Powiedział, po czym i Caroline, i Ray spojrzeli na Gerarda. - Dobrze. - rzucił Frank, po czym przeczytał zaklęcie z dziennika. - ANO MEDCIZD EPYWY BAEWOLG WYMIZ DOCHW!  DOCHW! - Powtórzył po czym ich dłonie stanęły w fioletowych płomieniach, a zaraz po nich ich oczy. Nagle obraz zaczął się rozjaśniać. Byli tam. Byli w jego głowie.

niedziela, 26 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #10

Frank obwiniał się. Tak strasznie się obwiniał. Przez ostatnie trzy dni siedział w pokoju patrząc w ścianę i myśląc, a czasem nawet nie myśląc. Opatulony kocem pod szyje kołysał się na lewo i prawo. Może to już pora na kaftan? Jedynym ratunkiem dla jego biednej duszy były czas odwiedzin w szpitalu, kiedy to spokojnie mógł usiąść obok pogrążonego w głębokim śnie Gerarda i przepraszać. Tak na prawdę chłopak nawet nie wiedział za co przepraszał, a czasem nawet miał wrażenie, że celowo wymyślał sobie powody, aby się dobić. Przepraszał go za testy, za to, że się zjawił i zakłócił ich spokojne życie, za brak zainteresowania nim, jego adopcyjnych rodziców. Powodów wymyślił mnóstwo. Rozmyślał nad demonami i nie zadowalało go to. A jeżeli to nie był test? Jeżeli chłopak pociął się przez niego co tylko przywołało demona? Frank ścisnął mocno poduszkę wtulając w nią głowę. Czuł wewnętrzny ból, który czasem powodował paraliż jego mięśni. Ray codziennie przychodził do niego do pokoju z zieloną herbatą, aby uspokoić zrozpaczonego chłopaka, co oznaczało również, że zbliża się pora odwiedzin.

 Tego dnia do Franka przyszedł nie tylko Ray, ale również Caroline. Dziewczyna usiadła na przeciwko Franka, a ten poderwał się do siadu, aby obok mógł usiąść Ray. Ray podał mu kubek z parującym napojem po czym przyciągnął ramieniem chłopaka zamykając w uścisku. Frank położył mu głowę na ramieniu, po czym wziął łyk herbaty. Caroline przyglądała się dość sporej kolekcji dzienników, po czym wzięła ten jeden o demonach sennych. Położyła mi go na kolanach następnie zasiadając po turecku na podłodze.

-Gerard ci coś mówił? - zapytał Caroline z nadzieją.

-Nie. Nie powiedział mi kompletnie nic, ale to może ci pomóc. Zwłaszcza, że jest to dziennik, który podarował ci przed zapadnięciem w śpiączkę.

-Caroline, posłuchaj mnie uważnie. O demonach sennych jest tu tyle co nic. Jest jedna, jedyna informacja, czyli to, że przyciąga je krew. - przewrócił oczami Frank. Przecież stwierdzał fakty prawda? Nikt nie może mu wmówić, że jest inaczej.

-Może informacje są jakoś ukryte i trzeba je inaczej wydobyć z dziennika? - zaproponował Ray.

-Może światło UV pomoże? - zaproponowała Caroline, po czym pobiegła po latarkę UV.

 Usiadła następnie na podłodze ściągając dziennik z kolan Franka i świecąc latarką. Nic. Frank zasłonił twarz dłonią podając kubek Ray'owi. Nie ogarnięty chłopak upuścił kubek z napojem na dziennik mocząc przy okazji kolana dziewczyny. Frank momentalnie poderwał się na nogi i zaczął krzyczeć.

-Ray co ty zrobiłeś?! Mogliśmy coś wymyślić...

-Frank? - przerwała mu Caroline. - Może rzuciłbyś na to okiem? - poklepała palcem gorącą, mokrą kartkę dziennika.

Frank wziął dziennik do ręki zauważając rozmyte napisy. Uśmiechnął się szeroko po czym usiadł obok Ray'a obejmując go ręką.

-Ray, jesteś genialny! - krzyknął, na co ten się tylko uśmiechnął.

piątek, 24 czerwca 2016

Żałosny one shot, którego nie powinnam napisać + z okazji wakacji

Było piękne słoneczne popołudnie, około dwie godziny od momentu, kiedy Frank wrócił ze szkoły i poszedł do restauracji w której dorywczo pracował jego najlepszy przyjaciel. Przyglądanie się chłopakowi, gdy ten odbiera zamówienia strasznie nużyło Franka. Siedział, a tak dokładnie to już zwisał ze stołka bawiąc się wystającymi ze swojej koszulki nitkami.

-Gerard nuuuudzi mi się! Tak baaardzo mi się nuuudzi. - jęczał co chwila chłopak na co Gerard tylko wywracał oczami. - Chodźmy gdzieś! Jest w końcu zakończenie roku szkolnego! Zjedzmy jakąś kremówę!

-Jestem w pracy, ale jak chcesz to możesz iść do domu, albo wyjść gdzieś ze znajomymi. - przypomniał mu po raz tysięczny.

-Nie. - odpowiedział pewnie z szatańskim uśmieszkiem.

Frank lubił narzekać. W sumie słowo ''lubił'' to mało powiedziane. Chłopak uwielbiał narzekać i irytować tym samym innych ludzi. Szczególnie swojego przyjaciela. To prawda, mógł wyjść ze znajomymi, napić się z nimi piwa i powygłupiać, ale znacznie większą satysfakcje dawało mu irytowanie tegorocznego absolwenta szkoły Gerarda Way'a. Lecz nie tylko irytowanie, zawstydzanie również.

Więc chłopak dalej siedział i patrzył. Patrzył i siedział, no aż w końcu nie wytrzymał.

-Geraaard weź sobie wolne. - chłopak westchnął głośno, po czym spojrzał morderczym wzrokiem na młodszego.

-Przestań! - krzyknął po chwili. - Wiesz jakie to jest irytujące?

-Oczywiście, że wiem. Ale to urocze w jaki sposób czerwienisz się ze złości. - chłopak zachichotał, a na twarzy G pojawił się rumieniec. - I jak się rumienisz również mi się podoba.

-A zamknij się już. - powiedział roześmiany, po czym rzucił we Franka brudną ścierką.

-Cały mi się podobasz. - Frank podparł się o blat, a chłopak spoważniał i odwrócił od niego wzrok.

-Chyba jednak wezmę sobie wolne. Pójdziemy na kremówki.

-Weź z różowym kremem. Utożsamisz się z nim. - uśmiechnął się chamsko, po czym podszedł do Gerarda i zaczął szarpać chłopaka za ramie.

-Takim sposobem nic nie zarobie. - odwzajemniał uśmiech, mimo iż ten jego nie był tak chamski.

-Ale takim sposobem polubię cię jeszcze bardziej. - Frank stanął na palcach, a jego usta musnęły policzek Gerarda. Jednym słowem Gerard następnie spalił buraka.

-Taa..? - wydukał ledwo zawstydzony.

-Wspomniałem już jak bardzo mi się podobasz kiedy się rumienisz?













NIE. KURWA IDE TERAZ KOGOŚ ZABIĆ. (ODE MNIE)

środa, 22 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #9

Przez ostatni tydzień Frank przesiadywał z Gerardem na strychu obserwując cienie i wysłuchując opowiadań Gerarda o nieludziach, którzy są od nas silniejsi i szybsi, lecz można ich pokonać siłą naszej logiki. Gerard pokazał mu również jeden ze swoich dzienników, który prowadził na samym początku. Tłumaczył, że łącznie napisał ich sześć. Każda nieludzka postać jest szczegółowo narysowana oraz opisana. Frank od zawsze lubił, gdy ktoś opowiadał mu o rzeczach, o których w życiu nie słyszał, lub nie widział i miał pewność, że na pewno już tego nie zrobi. Gerard opowiadał o tych istotach z iskierką w oczach i niesamowitą pasją.

-Trzymaj. - powiedział Gerard podając chłopakowi zeszyt z niebieską okładką, na której widniała liczba dwa. - Przeczytaj jeszcze to. Opisane są tu demony senne. Myślę, że cię to zaciekawi. - Posłał Frankowi uśmiech, a ten odebrał od niego dziennik następnie łapiąc go śmiało za nadgarstek podwijając rękaw. Chłopak momentalnie spoważniał.

-Masz konkretny powód? - zapytał Frank.

-Nie. - skłamał.

-To po co się tniesz?

-Krew odgania demony senne - zaczął zatracać się w swoim kłamstwie.

-Ah, tak. To, może ja też powinienem się pociąć co?

-Weź już kurwa przestań.

Dalej obyło się bez zadawania zbędnych pytań. Dlatego właśnie Gerard lubił Franka. Nie zadawał nie potrzebnych pytań i nie wtrącał się w nie swoje sprawy. Miał tylko nadzieje, że Frank nie wróci do tej sytuacji.

Ta noc wydawała się spokojna. Wszyscy już kładli się spać, a atmosfera nie była napięta. Dookoła panowała cisza przeplatająca się z szumem wiatru za oknem. Tej nocy również i Gerard położył się trochę wcześniej, ale jego współlokator nie mógł zasnąć. Czuł, że zaraz wydarzy się coś złego i miał absolutną racje. W pewnym momencie usłyszał krzyk, podskoczył lekko wystraszony, po czym spojrzał na łóżko Gerarda świecąc lampkę. Chłopak krwawił z nosa i krzyczał, choć nie miał otwartych oczu. Dalej spał, lecz coś musiało się dziać. Intuicja podpowiadała Frankowi, że to mogą być demony senne, o których Gerard dał mu dziennik. Gorączkowo przeglądał dziennik w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek i znalazł je. Krew wcale nie odganiała demonów sennych, tylko je przyciągała. Zrobił to specjalnie. Chciał, aby Frank go uratował, a ten był o tym święcie przekonany. Próbował więc zatamować krwotok poszewką od poduszki, gdy nagle do pokoju wbiegła wystraszona krzykiem Jane.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Naszkicowane miasteczko #8

-To było niesamowite. - zaśmiał się Frank. - Dziękuję.

-Nie ma sprawy. To było irytujące, kiedy cały czas zerkał w naszą stronę.

Na chwilę zapanowała grobowa cisza, podczas której zaczął padać deszcz. Z tego też powodu dotychczas szybko jadące auto musiało zwolnić, a na ulicach zrobiły się korki. Gerard wciągnął powietrze do płuc, po czym wypuścił je z głośnym świstem. Podparł się jedną ręką o okno, drugą wciąż trzymając kierownice. Patrząc na reakcje Gerarda na ów korek, Frank szybko się zorientował, że nie dotrą szybko do domu. Spojrzał więc pierwszy raz na swoje świadectwo. Nie miał wcześniej okazji tego zrobić, ponieważ był zbyt bardzo pochłonięty wspominaniu sytuacji, w której jego największy wróg wił się po ziemi z bólu.
Oceny były idealne w oczach Gerarda, jednak Frank nie widział w nich nic specjalnego. Zawiódł się sam na sobie, gdy zobaczył, że na jego świadectwie przeważała znaczna ilość ocen dobrych. Chłopak momentalnie posmutniał.

-Stało się coś? - zapytał Gerard zauważając smętną minę towarzysza.

-Myhym... - zamruczał pod nosem Frank podając swoje świadectwo Gerardowi.

-Widzę, że postanowiłeś sobie znaleźć problem, bo masz niedosyt. - powiedział Gerard. - Wypadłeś wzorowo.

-Ujdzie. Stać mnie na więcej. - Wyrwał chłopakowi z rąk swoje świadectwo i wrzucił do schowka.

-Nie zaprzeczam. Mówię tylko, że nie potrzebnie szukasz sobie problemu, podczas gdy prawdziwy masz w domu. - Frank posłał mu zdziwione spojrzenie.

-Postanowiłeś być nagle dla mnie miły?

-Sugerujesz, że do tej pory nie byłem? - zapytał posyłając Frankowi zabójcze spojrzenie.

-Gerard, pobiłeś mnie. Ty złamałeś mi nogę!

-Przecież widziałeś ten cień! Nie okłamuj samego siebie! Przecież wiem, że mi wierzysz! - Franka zamurowało. Faktycznie wierzył w każde wypowiedziane słowo Gerarda, a ten tylko utwierdził go w jego przekonaniu. Miał tylko nadzieje, że chłopak nie kłamie, ale musiał się przekonać czy to wszystko jest prawdą.

-Chciałbym ci wierzyć.

*****

Droga do domu zleciała im dosyć spokojnie. Nowi rodzice Franka byli dumni z jego świadectwa, a rodzeństwo nie potrafiło ukryć podziwu. Frank czuł się skrępowany tą niezręczną sytuacją do tego stopnia, że rumieniec nie schodził z jego policzków. Nigdy nikt nie był z niego, aż tak dumny jak dziś. Wszyscy na kolacje zamówili sobie pizze, a Bob nawet przekonał Jane i Jack' a do jutrzejszego wyjścia w plener, aby zrobić grilla. Frank był dziś szczęśliwy jak nigdy w życiu, a Gerard chłonął jego szczęście. 

*****

W domu zapanował spokój. Wszyscy domownicy, leżeli już w łóżkach śpiąc. No, prawie wszyscy. Frank leżał wpatrując się w sufit. Myślał o tym jakie ma niesamowite szczęście, że się tu znalazł. Z przemyśleń wyrwał chłopaka już nie śpiący Gerard.

-Kim był ten chłopak, którego uderzyłem? - Frank na chwilę oniemiał zaskoczony pytaniem. 

-Bill Verdon. - odpowiedział po chwili. 

-A co ci zrobił? Widziałem, że miałeś łzy w oczach. - zapytał niepewnie. 

-Próbował mnie zgwałcić w toalecie szkolnej. -

-Przepraszam za pytanie... zrobił to? - Gerard głośno przełknął ślinę.

-Uciekłem. Od tej pory mnie nękał. 

-Przepraszam. Strasznie ci współczuje. 

-Ciesze się, że go sprałeś.

-Też się ciesze, że to zrobiłem temu gnojkowi. 

-Ej, Gerard. Jeszcze raz dziękuję. 

-Nie ma sprawy. 

-Zachowałeś się jak mój starszy brat. - uśmiechnął się pod nosem Frank. 

-Mówiłem, że nie chcę nim być. Chce być przyjacielem. 

-Ah... W porządku przyjacielu. - na te słowa Gerard również się uśmiechnął. 

niedziela, 19 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #7

Zakończenie roku zbliżało się wielkimi krokami. Tak gigantycznymi, że ten dzień miał nadejść już jutro. Jak się okazało w domu miało nie być ani Jack'a, ani Jane, a cała reszta miała iść na własne zakończenia. Frank nie mógł jechać sam. Problemem nie było to, że nie posiadał on jeszcze prawa jazdy, lecz chwilowe kalectwo, które uniemożliwiało poruszanie się samemu. Poza tym, nowi rodzice Franka za bardzo by się martwili, gdyby poszedł sam. Ku zdziwieniu wszystkich swoją pomoc zaoferował nie kto inny jak Gerard. 

Frank tak bardzo nie chciał, po prostu marzył o tym, aby zostać w domu i nie jechać na to pieprzone zakończenie razem z (jak mu się zdawało) chorym psychopatą. Ale chłopak nie miał innego wyboru. Jack i Jane bardzo spodobał się pomysł Gerarda, więc postanowili go wcielić w życie. Cieszyli się, że Gerard w końcu próbuje znaleźć z kimś wspólny język, a nie obgadywać jednego sąsiada do drugiego, co samo w sobie było dziwne. 

Tak czy inaczej cała rodzina szykowała się do wyjścia. Razem w oficjalnych strojach wyglądaliby na prawdę uroczo, oczywiście gdyby nie kule Franka, oraz jego noga w gipsie. Wszyscy wyszli o tym samym czasie, lecz przed domem się rozstali. Gerard wziął jedno z aut i usiadł za kierownicą czekając na Franka i nawet przez myśl mu nie przeszło, aby pomóc tymczasowej kalece, czy nawet otworzyć mu drzwi. Po prostu siedział i czekał. Czekał siedząc. Frank z wielkim trudem otworzył drzwi auta, po czym niezgrabnie wrzucił tam kule, które niekontrolowanie zaczęły odbijać się o fotele tworząc hałas. Równie niezgrabnie wsiadł on do auta, próbując jakoś wcisnąć tam swoją nogę w gipsie. Poirytowany już tą całą sytuacją Gerard przewrócił oczami, następnie odsuwając fotel Franka do tyłu, aby mógł swobodnie usiąść tym samym zapobiegając jego dotychczasowym męczarnią. 

-Dzięki. - Powiedział pod nosem Frank, w nadziei, że Gerard go jednak nie usłyszy. Również stwierdził tak po chwili, gdy Gerard mu nie odpowiedział. Tak na prawdę słyszał, go. Po prostu zignorował to podziękowanie unikając tym samym niezręcznej sytuacji. 

Przez całą drogę do starej szkoły Franka można było czuć napięcie jakie powstawało z każdą chwilą milczenia między Frankiem, a Gerardem. Jednak, żaden z chłopaków nie postanowił przerwać tej ciszy, aby temu zapobiec. W końcu dojechali, jak to pomyślał Frank "do starego więzienia, do którego później nie będzie miał sentymentu." Tym razem Gerard nie mając zamiaru obserwować jak męczy się jego kolega wysiadając z auta postanowił mu pomóc tym samym wychodząc na "przykładnego starszego brata", którym nie miał zamiaru być. 

Weszli do budynku szkoły zwracając oczy wszystkich ku ich osobą. Dawni prześladowcy Franka posyłali mu zadziorne uśmiechy, a ich dziewczyny podśmiewały się z niego. Frank jeszcze nie wiedział czemu, a nawet nie chciał tego wiedzieć. Jedynym jego celem było odebranie świadectwa i powrót do domu, który miał go również uwolnić od Gerarda. Chłopak tylko teraz marzył o tym, aby wrócić do domu, zejść z oczu tym ludziom, których darzył szczerą nienawiścią, zamknąć się w pokoju i wypłakać żal w poduszkę. 

Usiadł z Gerardem w środkowym rzędzie krzeseł na dużej sali. W jak mu się wydawało bezpiecznym miejscu. Myśląc bezpiecznym miał na myśli wolnym od spojrzeń ludzi. Myśląc o krzywdach jakie mu wyrządzili, o tym, że jeden z nich próbował go zgwałcić w toalecie szkolnej, do czego na szczęście nie doszło, zacisnął mocno pięść powstrzymując łzy cisnące mu się do oczu. Gerard zauważył dziwne zachowanie towarzysza i próbował rozkminić o co chłopakowi może chodzić, lecz nie doszedł do rozwiązania, więc postanowił zapytać. 

- Frank, wszystko w porządku? 

-Nic nie jest w porządku. - Frank czuł, że łzy coraz bardziej cisną mu się do oczu, dzięki czemu coraz ciężej było powstrzymać potok łez. - Chciałbym stąd wyjść i już nie wrócić. 

Gerard pokiwał głową na znak, że go rozumie. Zauważył też zaszklone oczy Franka. Położył swoją dłoń na jego zaciśniętej pięści i posłał szeroki, szczery uśmiech z nadzieją, że ten nie wybuchnie płaczem. Nie chciał, aby jego ostatni dzień w tej szkole musiał się zakończyć jakąś nieprzyjemną sytuacją. Wiedział też, że ludzie, którzy posyłali mu takie szydercze uśmieszki nie są jego przyjaciółmi, lecz mogli chcieć zrobić mu kiedyś krzywdę. Frank odwrócił na chwilę głowę i uwolnił swoją pięść z uścisku Gerarda. Otarł nią spływające łzy. 

-Który? - Zapytał Gerard rozkoszując się spojrzeniem miodowych oczu.

-Co, który? - Dopytywał Frank nie wiedząc o co chodzi. 

-Który ci coś zrobił? - Na policzki Franka wpłynął rumieniec.

-Gera... - chłopak nie zdążył dokończyć wypowiedzi.

-Nie. Odpowiedz mi na pytanie. Który to? - Frank westchnął, ale wiedział, że Gerard nie da za wygraną dopóki on mu nie odpowie. 

-Ten w różowej marynarce. - Gerard zaśmiał się cicho pod nosem. 

-Ten pedał? - zapytał, a Frank wytrzeszczył oczy. - Nie przejmuj się nim. Nie zasługuje na twoją uwagę. 

Franka zdziwiły te słowa. Chłopak, który wydawał się chorym psychopatą próbował go pocieszyć. Coś mu nie grało, ale jeszcze nie wiedział co. 

Frank doczekał się w końcu rozdania świadectw. Wziął swoje i chciał jak najszybciej wynosić się z tej instytucji. Natomiast Gerard rozglądał się po korytarzu szkolnym jakby czegoś szukał. Czegoś lub kogoś. Złapał Franka za przedramię, aby ten się zatrzymał i stali razem przy wyjściu. Nagle w ich kierunku zaczął zmierzać chłopak we wcześniej wspomnianej "różowej marynarce". Frank prosił Gerarda, aby wracać już do auta, lecz ten nie słuchał. 

-O widzę Frankie, że znalazłeś sobie chłopaka. - Zaśmiał się nieznajomy, a Frankowi zbierało się na płacz.

-Może i znalazł, ale tobie nic do tego. - Wycedził ostro Gerard, po czym przywalił chłopakowi z pięści. - To za to co mu zrobiłeś. - Chłopak zaczął się podnosić, lecz po chwili został uderzony z glana prosto w krocze. Upadł znów na ziemię, po czym rozpłakał się jak mała dziewczynka. - A to taki bonus ode mnie. - rzucił Gerard po czym zaczął kierować się w stronę drzwi. - Idziesz Frank? 

Frank na chwilę znieruchomiał patrząc jak jego dawny prześladowca wije się po ziemi. Po minucie przyglądaniu się tej niecodziennej sytuacji na twarzy chłopaka zawitał szeroki uśmiech. Dopiero po chwili dotarły do niego słowa Gerarda, więc poszedł za nim do auta. Dla chłopaka było to pamiętne zakończenie edukacji na ten rok szkolny. 

sobota, 18 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #6

Franka jeszcze długo bolała głowa, a jak się okazało ranę trzeba było zszyć. U lekarza chłopak kłamał, broniąc siebie i swoje "rodzeństwo" jak tylko mógł. Z całych sił próbował zataić to wydarzenie opowiadając lekarzowi o dosyć brutalnych szczegółach upadku ze schodów, który do tej pory nie miał miejsca. Oprócz głębokiej rany po prawej stronie czoła Frank miał jeszcze złamaną nogę.

Gdy lekarz zakładał mu gips chłopak głowił się nad pewną sprawą. A mianowicie zadawał sobie pytanie, kto go tak urządził? Czy ten cień, który Gerard nazwał świetlikiem na prawdę istniał? Czy to świetlik go tak urządził, a może to Gerard coś mu zrobił i wymyślił tą bujdę? 

Bał się, tak cholernie się bał. Bał się Gerarda, tego domu, ale głównie strychu. Próbował nie dawać po sobie tego poznać, ale obawiał się, że to mu nie wychodziło. Jane bardzo przejęła się losem nowego członka rodziny. Przez następne dni woziła chłopaka po lekarzach i umówiła mu wizytę u psychologa, której ten bardzo chciał uniknąć. Jack również przejął się losem Franka. Podczas nieobecności Jane oglądał z nim telewizję oraz opowiadał mu o swoich wybrykach, gdy był jeszcze młody. 

Frank strasznie się cieszył takim zainteresowaniem jego osobą. Nigdy nikomu na nim nie zależało. W końcu mógł z kimś porozmawiać, mógł się do kogoś przytulić, a tą osobą była głównie mała Nicole. Podczas tego tygodnia mógł dowiedzieć się, że Nicole jako jedyna nie była adoptowana, że małżeństwo strasznie chciało mieć dzieci, lecz nie mogło. W końcu im się udało i dlatego jest z nimi Nicole. 

Przykro mu było, że nie poszedł na swój pierwszy dzień do szkoły zwłaszcza, że za tydzień miało być zakończenie roku. Ale trudno, w końcu nie dane było mu się przepisać, więc będzie musiał pojechać na zakończenie roku do swojej starej szkoły. 

Gerarda natomiast nie widywał zbyt często. Głównie na obiedzie, który przygotowywał Frank razem z Ray'em i Jane oraz gdy Gerard wychodził ze strychu do łazienki. Raz zdarzyło się nawet, że Gerard dosiadł się do niego, gdy wraz z Bob'em i Caroline oglądali serial o tytule "Dexter". Oczywiście nie kreskówkę, lecz serial kryminalny o mężczyźnie, który pracuje jako analityk śladów krwi, lecz w nocy zamienia się w seryjnego mordercę. Podczas oglądania kolejnego odcinka ósmego sezonu Gerard patrzył na Franka, jakby chciał go przeprosić, paść na kolana i błagać o wybaczenie. Wyglądał jakby czuł się winny, lecz nie powinien, bo twierdził, iż nie była to jego wina, lecz że go uratował. To była jedyna sytuacja, kiedy rozmawiali. O niczym szczególnym, była to po prostu wymiana zdań dotycząca odcinka. 

Domownicy zachowywali się, jakby obwiniali Gerarda za to co się wydarzyło. Jakby wciągnął go w coś w co nie powinien go wciągnąć. Nie rozmawiali z nim i unikali, dzięki czemu chłopak zatracał się w sobie. Został ponownie sam. Zawsze tak było, gdy zjawiał się nowy członek ich wielkiej rodziny. Chłopak nie potrafiąc wytrzymać bólu wynikającego z samotności, więc zamykał się przez ostatni tydzień na strychu, gdzie powoli jeździł lekko stępionym ostrzem żyletki po swoich nadgarstkach i przedramionach, a gdy zabrakło miejsca po udach. W końcu nikt nie zauważy. Zwrócą na to uwagę za kolejne dwa tygodnie, gdy rany zaczną znikać.

Tak minął Frankowi pierwszy tydzień.

wtorek, 14 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #5

Przepraszam, że na początku znów budzi się Frank ;-; Nie przedłużając zapraszam...

--------------------------------------------------

Obudził się on w ciemnym pomieszczeniu, widząc obraz z projektora wyświetlany na starych kartonach. Rozejrzał się do pokoju, lecz od razu upadł z krzesła. Przez okropny ból głowy przez dłuższy czas nie mógł podnieść się z podłogi, więc oparł się i oglądał. Projektor wyświetlał ciemny obraz, a na nim cienie. Było ich mnóstwo, lecz gdy dotarło do nich światło latarki zaczynały płonąć. Frank złapał się jedną ręką za głowę, czując na niej coś ciepłego, - krew - podpowiadał mu umysł. Rozejrzał się ponownie przyprawiając się o kolejny zawrót głowy. Kątem oka przyuważył cień. Wystraszony tą myślą zaczął nerwowo szukać telefonu po kieszeniach. Znalazł go, po czym zapalił latarkę. Postać zaczęła płonąć, a Frank poczuł ulgę, do czasu gdy nie został złapany dłońmi za ramie. Frank poświecił latarką w tamtą stronę z nadzieją, że postać spłonie, lecz gdy poświecił latarką w tamtym kierunku zaobserwował tylko Gerarda mrużącego oczy. Zdaniem chłopaka wyglądał on przeuroczo i zrobiło mu się również przykro z powodu tego, że chciał, aby chłopak spłonął. Lecz smutek szybko minął, a chłopak nakierował latarkę w inną stronę.

-Czego ty kurwa chcesz? - zapytał zestresowany Frank.

-Przetestować cię. - uśmiechnął się pokazując zęby. - Mówiłem, że będę to robił, ale nie przejmuj się. Nie spadnie ci włos z głowy. Panuję nad sytuacją. - powiedział, po czym pomógł chłopakowi wstać z zimnej podłogi, następnie siadając na krześle i zarzucając nogę na nogę.

-A co to się wydarzyło w pokoju Nicole? Przestraszyłeś dziecko!

-Miała cię tam tylko sprowadzić. Ja sprowadziłem tam świetlika, aby zobaczyć co zrobisz. Nie dowierzałeś w to co widzisz, więc świetlik by cię udupił. Ciesz się, że stałem za drzwiami. Ale chciałem po prostu przetestować, czy się nie boisz. Jesteś dzielny, muszę przyznać, że lubię cię coraz bardziej. - Frank wywrócił oczami.

-Czemu świetliki? Co to jest?

-Cienie. Chcą abyś się ich bał, lecz gdy się nie boisz atakują. Świetliki dlatego, bo tak pięknie płoną. - Frank poczuł nagły zawrót głowy.

-Mógłbym usiąść? - zapytał po chwili, nie mając już żadnych pytań.

-Siadaj. - Gerard rozprostował nogi po czym poklepał się po kolanach, na co Frank tylko się zaśmiał.

-Żartujesz prawda?

-Przejrzałeś mnie. Czy wiesz, która jest godzina? - Frank spojrzał na telefon, orientując się, że jest on rozładowany. - Czyli nie. Jest grubo po trzeciej w nocy. Nie wiem, czy wiesz, ale mamy na ósmą do szkoły.

-Ja pierdole... - Frank złapał się dłonią za ranę na czole, czując przeszywający ból. Gerard oplótł rękę Franka wokół swojej szyi i pomagając mu zejść po schodach, które niegdyś były drabiną, co nieco zdezorientowało Franka.

-Musimy coś z tym zrobić.

-Hmm..? - mruknął Frank pod nosem.

-No z twoją raną. Nie możesz pójść z rozwaloną głową do szkoły.

-Ah, tak.

Po chwili doszli do swojego pokoju. Gerard rzucił Franka na łóżko, przykrywając go kocem.

-Będziesz spał w ubraniu. Nie przebiorę cię nie ważne jak bym tego chciał. - powiedział Gerard.

-A chciałbyś? - zaśmiał się Frank.

-Ty chyba nie za bardzo ogarnąłeś, że nie to mam na myśli. - uśmiechnął się Gerard uroczo.

sobota, 11 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #4

Gdy Frank obudził się następnego dnia, w pokoju nie było zielonookiego. Na śniadaniu również. Myśli Franka aktualnie skupiały się na nim. Zastanawiał się do czego dąży, czego się boi, czego od niego chce.

Po pewnym czasie Frank wraz z Caroline, Ray'em, Bob'em i Jane postanowili pojechać do miasta po świeże warzywa i ogólnie rzecz biorąc jedzenie. Pojechali więc rodzinnym autem do centrum, pełnego straganów. Pogoda była szara i smutna. Jak to określał Frank "śpiąca". Podczas, gdy Frank przechadzał się pomiędzy straganami złapał go Ray. Frank z początku nie wiedział o co chodzi, ale nauczył się przez ten jeden dzień, że gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o Gerarda.

-Powiedział ci coś o sobie? - zapytał Ray.

-Tylko tyle, że czegoś szuka. - odpowiedział Frank z nieobecnym spojrzeniem.

-Hmm... Na ten temat, akurat ci nic nie powiem. - włożył ręce do kieszeni,

-Czemu chcesz o nim ze mną rozmawiać? - zapytał Frank.

-Chce, żebyś się o nim coś dowiedział. Widać, że cie lubi. Usiadł obok ciebie na kolacji, nie chciał zmieniać pokoju jak zwykle, gdy pojawia się ktoś nowy. - przerwał na chwilę, aby wziąć oddech. - Nie wiem co mu zrobiłeś, jakie zaklęcie na niego rzuciłeś, a tym bardziej nie wiem jak to zrobiłeś. Gerard nie lubi praktycznie nikogo, wszystkich 'toleruje', ale ty jesteś dla niego wyjątkowy. To widać Frank.

-To co o nim wiesz?

-Nie naśmiewaj się z osób innej orientacji. To pierwsza rada. - powiedział bardzo poważnie Ray.

-Żartujesz... - zaśmiał się nerwowo Frank, następnie spoglądając na poważnego Ray'a. - Czy Gerard je... - przerwał wypowiedź widząc jak Ray kiwa głową.

-Wystraszył cię ten fakt? - zapytał śmiejąc się Ray.

-Nie, po prostu jestem zdziwiony. - odpowiedział oszołomiony Frank. - Może lepiej wracajmy, żeby nas nie szukali?

-Dobry pomysł. - odpowiedział Ray ciągnąc za sobą Franka.

-Zaraz, zaraz. Powiedziałeś pierwsza rada? Będzie ich więcej? - dopytywał się Frank.

-Spokojnie, codziennie dostaniesz ode mnie jedną rade. - Ray posłał Frankowi szczery uśmiech, a ten odpowiedział tym samym.


******
Wracając z zakupów Frank nie odzywał się słowem. Ray i Caroline siedzący z tyłu rozmawiali o tym jaką liczbę latarek dziś kupili i o tym, że Nicole przydałyby się nowe buty. Bob natomiast siedział z przodu siedząc cicho, dokładnie jak Frank. Gdy Jane podjechała na stacje benzynową Bob odwrócił się do Franka.

-Jeżeli się do ciebie odzywa, to tego nie spieprz. - powiedział chłopak.

-Jak miałbym to spieprzyć? - dopytywał Frank.

-Przestać być tak ciekawski jak jesteś. Musisz dalej być ciekawy. To cię nie opuści. - Powiedział Bob podając mu latarkę.

-Ciebie opuścił? - Frank nie dostał odpowiedzi na to pytanie, zobaczył tylko plecy Boba.


******


Gdy rodzina rozpakowała zakupy wszyscy usiedli przed telewizorem, aby obejrzeć kolejny odcinek ulubionego serialu Boba i Caroline. Frank stał wtedy w kuchni, nie chcąc teraz tak licznego towarzystwa. Nagle podbiegła do niego mała Nicole przytulając się do jego nogi.

-Co się stało? - zapytał  z uśmiechem na ustach.

-U mnie w pokoju! Tam ktoś jest... - ostatnie słowa wypowiedziała szeptem.

-Nie możliwe. - powiedział Frank, po czym chwycił latarkę. - Chodźmy to sprawdzić co?

Dziewczynka wzięła go za rękę zaprowadzając do swojego pokoju. Nie weszła tam, tylko zaczekała pod drzwiami. Frank wszedł do pokoju, aby udowodnić dziewczynce, że tu nic nie ma. W pomieszczeniu było bardzo ciemno, rolety były zasłonięte, a białe drzwi od szafy lekko uchylone. Frank oświecił latarkę i zaczął szukać na ścianie włącznika światła. Znalazł go, a gdy podszedł światło nie chciało się zapalić. "Może, żarówka się spaliła?" pomyślał. Podszedł do biurka aby zapalić lampkę, lecz tego nie zrobił. Jego wzrok przykuła ciemna sylwetka wyglądająca zza szafy. Poświecił latarką w jej stronę, lecz wtedy ona zniknęła. Odwrócił latarkę w inną stronę, lecz znów zauważył sylwetkę, Była tu, ale tym razem bliżej. "Musiało mi się przewidzieć" - powiedział pod nosem po czym się odwrócił i poczuł ból w klatce piersiowej. Upadł z hukiem na ziemię, a Nicole za drzwiami zaczęła piszczeć. Po momencie chłopakowi urwał się film.

piątek, 10 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #3

-Co ci dokładnie o mnie powiedzieli? - zapytał zamykając za sobą drzwi, po czym usiadł na sąsiednim łóżku, na przeciwko Franka.

-Niezbyt wiele, mówili że mnie testujesz i możesz zrobić mi krzywdę. Czyt to prawda? - zapytał drżącym głosem.

-A jak ci się wydaje? Wyglądam na niezrównoważonego psychicznie? - rzucił Frankowi pytające spojrzenie.

-Znów odpowiadasz pytaniem na pytanie. - zaśmiał się chłopak, a Gerard posłał mu szczery uśmiech.

-Wszystko to co ci o mnie powiedzą, lub powiedzieli jest jednym wielkim kłamstwem. Nie znają mnie, więc się mnie boją. Wiesz... - Gerard wstał z miejsca i zaczął krążyć w tą i z powrotem po pokoju. - Szukam czegoś... Od paru lat, lecz cel oddala się ode mnie, wszystko coraz bardziej zaczyna zakrywać kurtyna uszyta z mgły. Czasem tracę to co już mam, nie pamiętam tego. Dlatego prowadzę dzienniki, do których nie możesz zaglądać, aby móc potem to wszystko złożyć w całość, lecz ta sytuacja jest, jakbyś układał puzzle, bez wszystkich części. Niemożliwa...

-Ale czego szukasz? - zapytał po chwili Frank.

-Nie mam pojęcia. Szukam rozwiązania, prawdy.

-Ah... Nie udusisz mnie w nocy prawda? - zapytał chłopak dla pewności.

-Nawet cie lubię kretynku, czemu więc miałbym cię zabijać?

-Bo nie znamy się nawet jeden dzień i możesz okazać się kłamcą. - Frank uśmiechnął się do niego przepraszająco.

-Dobrze. Nic ci nie zrobię, chyba. - powiedział, po czym wziął ciuchy z łóżka i wyszedł z pokoju.

"Co za dziwak." Myślał Frank, lecz nie odważył się wypowiedzieć tych słów na głos. Nie sądził również, że ma szansę się z nim zaprzyjaźnić, ponieważ jego zdaniem chłopak jest za bardzo "specyficzny". Siedział więc jeszcze chwilę na łóżku, myśląc o tym jak bardzo dziwny jest jego współlokator, po czym stwierdził, że póki go tu nie ma przebierze się i położy, by nie musieć już z nim rozmawiać. Ściągnął więc koszulkę, lecz w tym samym momencie Gerard wszedł do pokoju.

-"Nie znamy się nawet jeden dzień". Jeszcze przed chwilą tak mówiłeś, a teraz się przede mną rozbierasz? Nie sądzisz, że to trochę dziwne? - Frank posłał mu mordercze spojrzenie.

-Trzeba było tu nie wchodzić. - Rzucił nerwowo w stronę chłopaka.

-To również mój pokój słodziaku. - Gerard puścił Frankowi oczko, a jego przeszedł dziwny dreszcz. Chciał, żeby Gerard przestał. Teraz,

środa, 8 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #2

Wieczorem cała rodzina zasiadła do stołu. W jadalni panowała okropna cisza, przeplatająca się z szeptami. Gdy Frank posłusznie zasiadł do stołu nie wiedział o czym rozmawiają, jaką skrywają tajemnice przed nim. Zastanawiał się czy wiedzą coś więcej niż on. Przez całą godzinę przy posiłku nikt nie odezwał się słowem. Frank cały czas czuł na sobie spojrzenia domowników, lecz nie odważył się zapytać o co im chodzi. Gdy wszyscy zjedli wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami, nie zakłócając ciszy, gdy nagle z nie uwagi (a może specjalnie) Gerardowi upadł widelec prosto na stopę Franka odbijając się od niej, a następnie po podłodze wytwarzając hałas. Frank podniósł widelec po czym spojrzał na chłopaka i mu go oddał. Gerard wziął od niego widelec i oglądając go uważnie oznajmił:

-Teraz na tym widelcu jest pełno zarazków... Pójdę go wymyć. Odnieść jakieś naczynia? - Chłopak wstał, a wokół stołu zrobił się szum. Chłopak pozbierał naczynia ze stołu, po czym wyszedł z pomieszczenia. Nagle z miejsca wstała Caroline i przyszpiliła swoimi dłońmi ręce Franka do stołu, tak jak to robią na przesłuchaniach w filmach kryminalnych, które kochała całym swoją pompą krwi, potocznie zwaną sercem. Caroline spojrzała mu głęboko w oczy i na chwilę zapanowała cisza, jak wcześniej.

-Czy Gerard zrobił ci coś? - zapytała drżącym głosem, a rodzina wstrzymała oddech.

-Nie rozumiem. Co mógłby mi zrobić? - zapytał Frank, po czym wykrzywił usta tworząc uśmiech.

-Mógłby cię testować, na wiele różnych sposobów. Sprawdzać ciebie i twoją ciekawość. - Frank zawahał się przez chwilę. - Uważaj na niego.

-Słuchaj, właściwie nie wiem czy mogę nazwać to testem, ale zauważyłem drabinę prowadzącą na strych i poszedłem tam. Nie jestem pewny, ale on chyba na mnie tam czekał. - dziewczyna westchnęła, puszczając jego ręce, po czym usiadła.

-Może przeniesiemy cię do innego pokoju? On będzie cię testował, aby sprawdzić twoją ciekawość i zobaczyć czego się boisz. - Wtrącił się Bob.

-Nie przesadzajcie. Gerard nie zrobiłby mu krzywdy. - Odpowiedziała dzieciom Jane. - Przestańcie tak głupio mówić, albo odłączę wam dekoder i nie będziecie już oglądać tych seriali kryminalnych. Sami widzicie jak robią wam wodę z mózgu. - Caroline przewróciła oczami, a Nicole, gdy zobaczyła poirytowaną minę starszej siostry zachichotała cicho.

-Jane, powinnaś odłączyć im ten dekoder. - Nagle do pokoju wszedł Gerard stresując wszystkich dookoła. - Czemu robicie z tego wielką tajemnicę? Wiem jaki jestem, ale nie jestem sadystą. Nie zrobiłbym mu krzywdy. - Frank zadrżał na te słowa, a Gerard nie odrywał od niego wzroku. Wydawało się jakby Gerarda bawił fakt, że chłopak przynajmniej trochę się go boi. - Możemy porozmawiać. - Zwrócił się do niego z uśmiechem na twarzy, a Frank dopiero po chwili zrozumiał, że chłopak zwraca się do niego. Wstał ze swojego miejsca i stanął obok Gerarda.

-Jane... znaczy mamo. - Na te słowa kobieta się uśmiechnęła. - Kolacja była pyszna. Bardzo ci dziękuję.

-Nie musisz dziękować Frank, ale cieszę się, że ci smakowało. - Po słowach kobiety oby dwoje wyszli z pomieszczenia, kierując się w stronę schodów.

-"Kolacja była pyszna" - Gerard zacytował Franka, po czym zaśmiał się kpiąco. - Już zostałeś adoptowany. Nie musisz być dla nikogo z nas miły.

-Ale chcę mieć z wami dobry kontakt, w końcu jesteśmy rodziną.

-Powiem ci coś w tajemnicy. - Gerard zatrzymał się na schodach odwracając do Franka. - Nie jestem w stanie nazwać żadnego z tych ludzi, oczywiście oprócz Michaela bratem, siostrą czy też rodzicami. Ty jesteś narazie najbliższy tego, abym cię tak nazwał, ale nie chcę być twoim bratem. Chce być przyjacielem. Zgadzasz się na taki układ? - uniósł jedną brew.

-Oczywiście. - odpowiedział mu Frank. Znowu skierowali się ku górze. - "Teraz na tym widelcu jest pełno zarazków." - Frank zaśmiał się równie kpiąco niczym Gerard. - Masz obsesje na punkcie higieny.

-Będziemy się teraz tak cytować?

-Zawsze odpowiadasz pytaniem na pytanie? - Gerard ponownie się do niego odwrócił spoglądając mu prosto w oczy, dzięki czemu Frank poczuł się ekstremalnie mały.

-A czemuż by nie? - Uśmiechnął się promiennie do Franka.

-Czyżbyś sądził, że to lepsze niż odpowiedzenie na pytanie?

-Skończyły mi się pytania. - zaśmiał się nerwowo. - Ależ oczywiście, że tak uważam.


sobota, 4 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #1

Większość rodziny przywitała Franka na prawdę ciepło. Z czasem, gdy wszyscy siedzieli razem w salonie, w szarych swetrach oglądając jakiś serial, nawet Ray nabrał pozytywnego nastawienie, a na jego twarzy zawitał uśmiech. Pozostawał tylko Gerard, który był równie pochmurny jak pogoda za oknem. 

Siedział tylko w kącie z jakimś notatnikiem zapisując jakieś słowa, oraz co chwile kreśląc je liniami. Ray, powiedział Frankowi, aby się nie przejmował. Uświadomił mu, że Gerard musi przywyknąć do nowego członka rodziny, ale nie podoła zrobić tego tak szybko. 

Jane, aby zmusić chłopaka do rozmowy z Frankiem, kazała mu odprowadzić go do jego pokoju. Chłopak wykonał jej polecenie, jakby nie chciał porozmawiać z nowym współlokatorem. Ale chłopak, z pozoru twardy jak kamień chciał nawiązać rozmowę, nawet krótką, która zawierałaby tylko dwa zdania. 

Frank wstał więc z kanapy i ruszył za chłopakiem, który zatrzymał go ruchem ręki i wrócił po jego plecak. Frank skinął głową w geście wdzięczności i odebrał plecak od Gerarda. Poszli więc na górę schodami. Dom był ogromny, ale każdy by się spodziewał takiego po dziewięcio-osobowej rodzinie. Przez całą wspinaczkę po stromych schodach, żaden z nich się nie odezwał, lecz gdy wspięli się już na wyższe piętro i Gerard doprowadził chłopaka na koniec korytarza do drzwi jego pokoju, Gerard chciał powiedzieć coś w stylu "Witaj w domu", lecz po chwili uświadomił sobie, że nie stać go na taki gest. W końcu mógł mówić tylko to co odpowiednie, oraz to czego oczekiwali od niego ludzie.

-Jakbyś czegoś potrzebował, na przeciwko twojego pokoju, znajduje się pokój Ray'a. Zawsze też możesz o wszystko zapytać mnie, ale nie zauważyłem po tobie, abyś darzył mnie szczególną sympatią. - Franka zdziwiły słowa chłopaka, uniósł on brwi przypominając sobie, że jednak to on nie cieszył się z jego przybycia. 

-Słucha, ja nic do ciebie nie mam... i nie miałem. - Frank spojrzał w zielone oczy chłopaka, na które padało światło zachodzącego słońca. Wpatrywał się w oczy chłopaka dłuższą chwilę, aż w końcu oprzytomniał. "Zaraz... zachodzącego słońca?".

-Rozumiem. - Gerard zmierzył go wzrokiem. - Zobacz. - wskazał palcem za okno. - Słońce wyszło przynajmniej na chwilę. Pierwszy raz w tym tygodniu. - Posłał Frankowi wymuszony uśmiech, po czym odszedł. 

Frank wszedł do swojego pokoju. Pierwszy raz miał własny pokój. Cieszyła go ta myśl. Zamknął więc drzwi i postanowił się rozejrzeć po pokoju. Odwrócił się i zauważył, że jednak nie mieszka on sam. W pokoju stały dwa łóżka, jak widać jedno zajęte, ponieważ było nie było zaścielane, a kołdra walała się po podłodze. Część pokoju była zawalona kartkami i notesami oraz długopisami, a część czysta, a łóżko było zaścielane. Frank rzucił plecak na łóżko zastanawiając się kto może z nim dzielić pokój. Rozejrzał się jeszcze raz po pokoju, po czym wyszedł. Na środku korytarza leżała duża śruba, a z sufitu zwisał sznurek. Chłopak spojrzał w górę, aby przekonać się co to może być, a jak się okazało, była to drabina na strych. 

Frank delikatnie pociągnął za sznurek rozsuwając drabinę, po czy podniósł śrubkę. Wszedł po drabinie na strych, a drabina za nim się zasunęła. Rozejrzał się dookoła. Było strasznie ciemno, lecz widział zapaloną na biurku lampkę, a na niej kawałek papieru. Podszedł więc powoli do biurka, tak aby się o nic nie potknąć i wziął do ręki kartkę, na której była zapisana jakaś wiadomość. "Zdałeś test." - tak brzmiała jej treść. Po chwili poczuł, że ktoś łapie go od tyłu i zasłania ręką usta. 

-Nie krzycz, to tylko ja. - Wyszeptał. Po chwili Frank poznał znajomy głos, który należał do Gerarda. Frank przestał się szarpać, a wtedy Gerard go puścił. Chłopak odwrócił się, aby na niego spojrzeć. Dalej był przerażony, a z nadmiaru emocji chciało mu się krzyczeć. Zauważył też szyderczy uśmiech na twarzy chłopaka. 

-Co to kurwa miało być?! - Wykrzyczał mu prosto w twarz. - Chciałeś, żebym dostał zawału? - chłopak się tylko roześmiał. 

-Cóż, przepraszam. Nie wiedziałem, że aż tak się wystraszysz. - odparł. - Jesteś ciekawski. Chyba ciebie jako jedynego, będę potrafił nazwać swoim bratem, ale jeszcze nie czas na takie czułości. - Pokręcił głową. - Zacznijmy od nowa. - zaproponował. - Jestem Gerard. - podał Frankowi dłoń, a ten z niechęcią odpowiedział mu tym samym, po czym zapanowała niezręczna cisza. 

-Siedzisz tu cały czas? - zapytał zaciekawiony Frank. 

-Jesteś, aż zbyt ciekawski. Za niedługo poznasz wszystkie odpowiedzi. Na wszystko przyjdzie czas, a następnym razem weź tu latarkę. Idzie się zabić o te graty. - Gerard puścił Frankowi oko, a jego przeszło dziwne uczucie ciepła. 

-Pewnie tak zrobię...

piątek, 3 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko

W domu dziecka prawie od zawsze był pewien chłopak. Nie sprawiał żadnych problemów, lecz nigdy nie został przez nikogo pokochany. Pewnego dnia zjawili się w tym miejscu ludzie, którzy wpuścili trochę promyków słońca do szarej rzeczywistości chłopaka. Chłopaka o imieniu  Frank.

Na początku myślał, że go zignorują. Ominą szerokim łukiem i przyczepią się do najmłodszej podopiecznej ośrodka wychowawczego, lecz oni tak nie zrobili. Podeszli do niego i przywitali, go z szerokimi uśmiechami. Frank od razu wiedział, że są oni dobrymi ludźmi o czystych sercach. Przedstawili się oni jako Jane i Jack White.

Frank nie oczekiwał od nich niczego więcej niż rozmowy, jednakże gdy wrócili na następny dzień, aby porozmawiać z nim i tylko z nim, czuł on niewiarygodne szczęście, niemożliwe do opisania. W oczach chłopaka zapłonął promyk nadziei, że już niedługo zakończy on swoje stare życie i wkroczy z szerokim uśmiechem w przyszłość, w której ma on rodzinę i jest kochany.

Był już sierpień, a on dalej zostawał w swoim osobistym piekle razem z wysłannikami diabła. Jego serce przez ten czas, które było jeszcze niedawno ciepłe, zamieniło się w lód. Podpuchnięte oczy symbolizowały nadzieje, która powoli z niego spływała wraz ze łzami i żalem. W połowie tego miesiąca państwo White znów zawitali w progach ośrodka. W momencie, gdy chłopak stracił już nadzieję na lepsze życie, oni podeszli do niego i oznajmili, że ma się spakować, ponieważ właśnie znalazł swoje miejsce na ziemi, które potocznie nazwali jego domem. Nie, żadnej Ani, Kasi czy Zosi tylko jego.

Frank, gdy tylko się o tym dowiedział rzucił się na szyję swoim nowym rodzicom, w geście wdzięczności.Pobiegł do swojego pokoju, który dzielił z dwoma wysłannikami diabła, którzy smarowali go w nocy gdy spał jogurtem, po twarzy śmiejąc się, że jest gejem. A przecież nie był, prawda? Chłopak wiedział, że teraz zaczyna nowe życie. Życie bez wyzwisk, wysłanników diabła oraz samego diabła kryjącego się pod postacią kucharki pani Tucker.

Wparował do pokoju trzaskając, drzwi za co przeklęli go jego współlokatorzy, ale nie przejmował się tym. Wiedział, że opuszcza to piekło. Spakował więc swoje rzeczy i skierował się w kierunku wyjścia spokoju, lecz nie mógł sobie darować, aby nie 'doprawić' całej radosnej sytuacji pokazując swój środkowy palec, do spierdolin, których miał serdecznie dosyć.

Pożegnał się z wcześniej wymienioną panią Tucker, której obiady były trujące oraz ze swoją opiekunką, a następnie wyszedł z szerokim uśmiechem na ustach, podśpiewując ostatnio słyszaną piosenkę. Wsiadł do auta razem ze swoimi rodzicami.

Miasto w którym mieszkali znajdowało się dosyć daleko od ośrodka. Państwo White opowiedzieli mu o tym, jak bardzo kochają dzieci i o tym ile ich posiadają. Okazało się, że Frank będzie posiadał rodzeństwo. A tak dokładnie to szóstkę rodzeństwa. Państwo White, którzy kazali mu nazywać siebie rodzicami powiedzieli mu, że nie musi traktować tych ludzi jako rodzeństwo, ale miło by było, gdyby tak ich właśnie traktował.

Frank dopytywał o szczegóły. Ile ma sióstr, ile braci i czy mają jakieś zwierze. Oni odpowiedzieli mu, że ma dwie siostry - Caroline i Nicole - oraz czterech braci - Bob, Mikey, Ray i Gerard. - Nie wiedział o swoim rodzeństwie dużo, lecz był podekscytowany zbliżającym się spotkaniem z resztą rodziny.

Dojechali do miasteczka. Wyglądało ono jak z innej epoki, a urządzone było w stylu wiktoriańskim. W mieście było pochmurno, jakby zaraz miał padać deszcz. Następnie dojechali do domu, który wpasowywał się mrocznym klimatem w całe miasto. Frank miał tylko jeden plecak, więc założył go na plecy i wysiadł, a jego rodzice za nim. Podszedł do drzwi, za którymi usłyszał ciche szepty. Otworzył drzwi, a za nimi zastał szóstkę swojego nowego rodzeństwa. Wszyscy razem wykrzyczeli "Witaj w domu Frank", po czym dziewczyna o blond włosach rzuciła mu się na szyję, a mała ruda dziewczynka uczesana w dwa warkoczyki przytuliła się do jego nogi, ponieważ nie sięgała wyżej. Blondynka odsunęła się od niego wręczając mu szary sweter zrobiony na drutach. Frank rozejrzał się po wszystkich mieszkańcach domu, którzy mieli takie same na sobie. Stwierdził więc, że powinien go założyć. Tak też uczynił, wywołując na twarzy blondynki szeroki uśmiech.

-Ja jestem Caroline. - podała rękę Frankowi. - To jest Nicole. - pogłaskała dziewczynkę po włosach. - A to od lewej Ray, Bob, Mikey i Gerard. - Frank zauważył, że uśmiechają się do niego wszyscy oprócz Ray'a i Gerarda. Czyżby byli zazdrośni o nowego członka rodziny?

piątek, 20 maja 2016

And After All The Blood That You Still Owe #23

Czekałem na niego przed domem pocierając dłonią o dłoń ze zdenerwowania. Jeżeli uzna mnie za wariata? Ah, już mi nie zależy. Nigdy już mi nie będzie zależało. Skończę dzisiejszy dzień, a resztę przeżyję automatycznie. Zobaczę jak moi znajomi kończą szkoły, zakładając rodziny i są szczęśliwi. Po skończeniu szkoły wyjadę stąd i będę przyjeżdżał tylko raz do roku, aby zapalić świeczkę na grobie Alex. Innym będę wysyłał pocztówki, że u mnie wszystko okay, bo na więcej niż okay nie będzie mnie już stać. W wieku czterdziestu lat, będę miał dość. Samotność mnie pokona i popełnię samobójstwo, aby już nie patrzeć na szczęście innych. Nie wiem czy cokolwiek mnie jeszcze uszczęśliwi. Ale wróćmy do rzeczywistości. Już teraz jestem samotny. Ale mam jeszcze szansę, więc muszę ją wykorzystać. 

Siedziałem czekając na Franka, aż przyjdzie. Zeszyty miałem już gotowe, więc leżałem na łóżku i wpatrywałem się w piękne dzieło na suficie. Mimowolnie się uśmiechałem. Cieszyło mnie to w dzień, a w nocy smuciło równie mocno. W końcu usłyszałem dzwonek do drzwi. Pognałem przed siebie, aż w końcu dotarłem do drzwi i nerwowo je otworzyłem. Chłopak powitał mnie szerokim uśmiechem i wszedł do środka. Usiadł na kanapie wpatrując się w wyłączony telewizor i opowiadając mi jak minął dzień w szkole. Mówiąc o sobie i pytając o szczegóły mojego życia. Odpowiadałem mu szczęśliwy jego podejściem do mojej osoby. Podałem chłopakowi szklankę wody i przyniosłem zeszyty. Usiadłem obok niego wpatrując się mu prosto w oczy. Czułem, że uchodzi ze mnie cała energia i szczęście, więc odwróciłem wzrok. Wiedziałem, że go zasmuciłem, ale ja jako pieprzony egoista miałem aktualnie na uwadze tylko swoje uczucia. 

-Znalazłem coś co może cię zainteresować. - chłopak wyciągnął z plecaka jakiś zeszyt podając go mnie. Wziąłem zeszyt i go otworzyłem. W środku były opisane ostatnie miesiące, które pamiętał, Notes zaczynał się od momentu naszej rozmowy na w-fie. Już drugi wpis mówił o jego uczuciach względem mnie. Łzy szczęścia napłynęły mi do oczu. Skubany. Zacząłem się śmiać. Wstałem z kanapy i chwyciłem chłopaka za rękę prowadząc do mojego pokoju. Spoglądał on na sufit z wielkim uśmiechem. - Pamiętam. - wyszeptał. - Wyszedłeś wtedy po wodę, a ja wziąłem marker i dorysowałem. 

-Nie wiedziałem, że narysowałeś postać markerem. Niczym się nie różniła od tej namalowanej farbą. - odparłem wytrzeszczając oczy. Pamiętał, On na prawdę to pamiętał. 

-Myślałem, że zauważyłeś. 

Nie mogłem dłużej wytrzymać i normalnie rzuciłem mu się na szyje przytulając tak mocno, że miałem wrażenie, że się dusi. Wdychałem ponownie jego zapach uśmiechając się do siebie. 

-Więcej mnie tak nie zostawiaj. - wyszeptałem, a chłopak odwzajemnił uścisk. 

-Nie zostawię cię, bo cię kocham. 









KONIEC. 

niedziela, 15 maja 2016

And After All The Blood That You Still Owe #22

Podałem im wszystkim noże i jedną miskę. Wszyscy po kolei rozcinali sobie skórę, aby skapnęła do miski. Wszyscy oprócz Alex i Agathy. Agatha pomogła podłączyć mi rury do żył Alex, po czym zaczęliśmy pompować krew. Gdy skończyliśmy dziewczyna była ledwo przytomna. Otworzyłem księgę i wypowiedziałem na głos wskazane słowa. "ćęimap maczszyczo zaro aicyż od saw macarwyrzp". Z Alex zaczęła upływać krew wszystkimi możliwymi otworami na twarzy. Dziewczyna prawdopodobnie już nie żyła. Agatha zasłoniła dłońmi oczy nie chcąc na to patrzeć. Ja usiadłem obok Franka czekając, aż zacznie tracić przytomność tak jak reszta. Przytuliłem go do siebie po raz ostatni, a on wyszeptał mi do ucha coś, co od dawna chciałem usłyszeć z jego ust. "Kocham cię Gee". Dopiero wtedy się rozkleiłem. Chłopak stracił przytomność tak jak wszyscy, a ceremonię uznaliśmy za zakończoną.

Martwe ciało Alex zostawiliśmy w lesie. Nie mieliśmy pojęcia co moglibyśmy z nim zrobić. Resztę ludzi odnieśliśmy z Agathą pod ich domy, jednak Franka odniosłem prosto do jego pokoju. Położyłem go na łóżku i stałem chwilę nad nim przyglądając się mu jak śpi. Nabazgrałem na szybko kartkę dla niego, aby wszystko było jasne i wyszedłem przez okno. Na kartce oczywiście nie podpisałem się. Nie jestem taki głupi. Przed domem Franka pożegnałem się z Agathą i poszedłem do domu. Płakałem przez najbliższe dni. Nie potrafiłem zapomnieć.


3 MIESIĄCE PÓŹNIEJ

Z Frankiem od tamtego czasu zamieniłem zaledwie parę słów. Mówiliśmy sobie cześć na korytarzu, ale to nic więcej. Powoli zapominałem. Uczyłem się na nowo cieszyć życiem, lecz gdy w nocy leżałem na łóżku i patrzyłem na moje i w pewnym sensie Franka dzieło na suficie zaczynałem płakać. 

Znów byłem sam. Znów samotnie czytałem na korytarzu szkolnym i obserwowałem ludzi. Głównie obserwowałem Franka i jego nowych znajomych. Wygląda na to, że był szczęśliwy. Zakończenie roku zbliżało się wielkimi krokami. Za kolejne trzy miesiące będziemy już w drugiej klasie. Trzeba zacząć się poprawiać. Podrabiać usprawiedliwienia, aby nie było nieobecności. Tłumaczyć się z opuszczonych lekcji. 

Ciągle byłem dręczony przez Patricka, lecz nawet raz pomógł mi Frank. Odepchnąłem go jak najdalej i na niego nakrzyczałem. To było miesiąc po jego uzdrowieniu. Chociaż im dłużej bez niego wytrzymuje tym bardziej boli mnie to w środku. Chcę mi się krzyczeć. Chcę krzyczeć na niego, że mnie zostawił. Nauczycielki w szkole nie wiedzą co się dzieje, że nagle się od siebie oddalamy, bo przecież byliśmy przyjaciółmi. 

Chodziłem ostatnio do psychologa. Pomagały mi te wizyty, lecz najbardziej dekoncentrujący był wybór fotela na którym usiądę. Brzmiało to głupio, ale ma sens. Do wyboru mam zawsze dwa fotele. Szary i żółty. Jeżeli usiądę na szarym psycholog wie, że jest mi źle, lecz jeżeli usiądę na żółtym stwierdza on, że wszystko jest w porządku. Lecz ja ani nie byłem szczęśliwy, ani smutny. Mając już dość dziwnego i ograniczonego wyboru siadałem na ziemi, aby nie wzbudzać żadnych podejrzeń. 

Chodziłem z Frankiem na w-f i chemię. Na w-fie, jak zwykle nie ćwiczył, co oznaczało, że siedziałem w ciszy obok niego. Nadeszła chemia, a go nie było parę tygodni. Byłem jednak jedyną osobą, którą znał na tamtym przedmiocie, więc wczoraj do mnie zadzwonił. Nie wiem skąd wziął mój numer, ale nie chciałem w to wnikać, cieszyłem się jedynie, że słyszę jego głos. Uśmiechałem się do telefonu nawet nie myśląc o tym, że może mnie nie pamiętać. 

Dziś miał do mnie przyjść odpisać lekcje oraz się pouczyć. Obiecywałem mu kiedyś, że mu o sobie przypomnę. To jest ten moment.

And After All The Blood That You Still Owe #21

Siedzieliśmy na trawie w parku. Można ostatnio zaobserwować jak bardzo lubię siedzieć na trawie. Czekałem z niecierpliwością na nadejście chwili, w której wyzwolę ich wszystkich. Czekałem na chwilę, aż w końcu będą wolni. Uśmiechałem się mimowolnie pod nosem i zacisnąłem z nerwów pięści. Wpatrywałem się w drzewo na przeciwko mnie, wyobrażając sobie, że wszystko będzie po staremu - normalnie. No, nie wszystko będzie normalnie. Ja i Frank nie "będziemy normalnie". Czułem teraz, że żywi do mnie urazę, lecz nie wiem z jakiego powodu. Otarłem twarz dłońmi, aby otworzyć szerzej oczy i wyraźniej spojrzeć na świat.

-Co oznacza twoja WOLNOŚĆ? - zapytałem w pewnym momencie w dalszym ciągu nie odrywając wzroku od drzewa. Czy było ono tak intrygujące? Nie.

-To nie jest wolność. - kątem oka zauważyłem, że mnie obserwuje. - To będzie dalszy ciąg starego życia, a to co dzieje się teraz będzie krótkim przerywnikiem z którego nie będę nic pamiętał. Stracę dwa lata swojego życia, bo byłem dłużej jednym z Przeklętych niż reszta twoich przyjaciół. Nauczyłem się już z tym żyć.

-Jak to nic nie będziesz pamiętał? - odwróciłem się by spojrzeć mu prosto w oczy. Szczęście mi uciekło, ponownie.

-Ostatnie dwa lata przepadną. Poczuję pustkę i wrócę do swojego domu. Prawdziwego domu, który doszczętnie spłonął. Pewnie na początku się wystraszę, że dom spłonął, a rodzice pewnie byli w środku, lecz policja uświadomi mi, że po prostu się przeprowadziliśmy. - łza spłynęła mu po policzku.

-Boisz się zapomnieć? - zapytałem.

-Nie chcę zapomnieć Agathy, nie chcę również zapomnieć Alex, nie chcę zapomnieć o chłopakach, ale szczególnie nie chcę zapomnieć o tobie... - pociągnął nosem

-Przypomnę ci o mnie. Nie dam o sobie zapomnieć. - zapewniałem przytulając go do swojego boku.

-Nie. Ty nie rozumiesz. - zaczął szlochać.

-Czego nie rozumiem?

-Nie chodzi o zapomnienie ciebie. Tylko moich uczuć, które do ciebie żywię. Bo to jest tak wspaniałe. Nigdy się tak nie czułem. - czułem właśnie jak nogi mi miękną i było mi coraz bardziej gorąco. Te słowa tak legły mi na sercu, że wiedziałem, iż szybko się nie pozbieram.

-Obiecuję, że nie zapomnisz. Przypomnę ci o wszystkim. Nie przejmuj się tym narazie. - pogłaskałem go po plecach.

-Nie możesz obiecywać ludziom rzeczy, na które nie masz najmniejszego wpływu. Ale jeżeli tak się zmienię, że przestaniesz mnie lubić? - widziałem jak bardzo panikował. Było mi go tak szkoda.

-Frankie, ja cię nie lubię. - otworzył szerzej oczy. - Ja cię kocham. - mówiąc szczerze, nie mam pojęcia czemu mu to powiedziałem, ale w sumie i tak nie będzie niczego pamiętał. Zestresowałem się bardziej niż zwykle.

-Jeżeli siedzimy prawdopodobnie razem ostatni raz... mógłbym o coś prosić? - zapytał niepewnie.

-Proś o co chcesz. Zrobię wszystko. - rzuciłem mu blady, zdenerwowany uśmiech.

-Pocałuj mnie. - maja twarz przybrała wyraz zaskoczenia. Wiedziałem to, mimo że nie widziałem sam siebie.

 Wtopiłem głowę w jego włosy i pocałowałem go w szyje, lecz wiedziałem, że nie tego ode mnie oczekuje. Przeniosłem się więc powoli w stronę ust, a gdy w końcu tam dotarłem, zacząłem napierać swoimi ustami coraz mocniej na jego usta. Gdy zabrakło mi tchu, usiadłem obok i utkwiłem z powrotem swój wzrok na drzewie stojącym na przeciwko mnie. Poczułem nacisk i przyjemne ciepło na jednym ze swoich boków. Odwróciłem głowę zauważając Franka wtulającego się w moją rękę.

-Nie wycofuj się nigdy. Musisz nam pomóc. - rzucił w moją stronę.

-Miała być jedna prośba. - uśmiechnąłem się.

-A więc ta, jest tą właściwą.


******

Dziś Frank miał wszystko zapomnieć. Myślałem o tym cały czas. Usiadłem w kącie mojego pokoju i opatulony dwoma warstwami koców zacząłem płakać. Wiedziałem, że zapomni o wszystkim. Wiedziałem, że już nigdy nie będzie z nami tak jak było. Ale obiecałem. Nie mogłem się już wycofać. Boże, gdybym wiedział o tym wcześniej.

Wyczekiwana przez wszystkich godzina. Tylko nie przeze mnie. Ostatnie te godziny chciałem spędzić nie z kim innym jak z Frankiem, lecz on odszedł. Ostatnie nasze spotkanie miało odbyć się w lesie. Wstałem więc z podłogi i wziąłem księgę. Udałem się w stronę lasu, a przed nim zauważyłem Denisa i Alex.

-Nie chcę umierać Denis. - płakała wtulając się w jego ramie.

-Też nie chcę cię stracić. - płakał razem z nią. - Kocham cię. - powiedział patrząc jej w oczy.

-Ja ciebie też kocham. - Denis pocałował ją w czoło, po czym ujął jej dłoń i poszli do wyznaczonego miejsca, lecz idąc za nimi słyszałem ich rozmowę. - Czy to będzie bolało? Wiesz, wpompowanie krwi.

-Będzie, ale uratujesz nas wszystkich. Będę trzymał cię za rękę. Nie zostawię cię do końca. - zamilkł na chwilę. - Na początku miałaś być tylko naszą deską ratunku. Drzwiami do nowego życia, ale teraz. Będzie mi cię brakowało.

Nie słuchałem ich dalej. Usiadłem na pniu i zacząłem szlochać. Zabiję Alex i wyczyszczę pamięć Frankowi. To będzie najgorszy dzień w moim życiu. Nagle zza drzew wyłoniła się Aagatha. Podeszła do mnie siadając obok.

-Jest już Frank? - zapytała.

-Nie, a co? Poza tym co tu robisz?

-Wiem o wszystkim. Chciałam się tylko z nim pożegnać z Alex z resztą też.

Siedzieliśmy czekając na Franka. Siedząc z nią dowiedziałem się, że ona ma mi pomóc w ceremonii. Nagle chłopak wyszedł zza zakrętu. Podszedł do nas siadając między mną a Agathą. Dziewczyna przytuliła go tłumacząc, jak bardzo będzie tęsknić. Siedzieliśmy jeszcze chwilę w ciszy. Frank ujął moją dłoń, aby mnie pocieszyć, lecz to nic nie dało. Udaliśmy się w stronę naszego celu.


******

Dotarliśmy tam już po paru minutach. Wszyscy przeklęci siedzieli na ziemi płacząc i rozmawiając jak bardzo będzie im siebie brakowało. Alex siedziała na pniu trzymając Denisa za rękę. Chłopak zauważając mnie powiedział, że wszyscy są gotowi. Nie sprzeciwiali się mi. Czekali na moment, aż ich wyzwolę.

sobota, 14 maja 2016

And After All The Blood That You Still Owe #20

Całą noc siedziałem nad księgą. Była zapisana w bardzo dziwny sposób, ponieważ była ona w kilku językach. Bojąc się tej niewiedzy sięgałem co chwilę po słownik wyrazów obcych. Niektóre ze zdań były zapisane w języku nieznanym ludziom, lecz być może znanym Przeklętym. Czytając księgę natknąłem się na wzmiankę o ludziach, którzy brali udział w rytuale, lecz go przetrwali nie przemieniając się w owe monstra. Podobno taki człowiek będzie idealnym przywódcą i aby go odmienić potrzeba dwa razy więcej ofiar, a tortury jakie przeżyje będą okropne. Drgnąłem na tę myśl, lecz wiedziałem, że sobie poradzę. Uratuje ich. Kartkowałem księgę dalej i dalej, aż w końcu znalazłem rytuał odwrotny. Wpompować z powrotem krew do głównej ofiary, zebrać wszystkich Przeklętych w jednym miejscu oraz wypowiedzieć krótkie zdanie, które ma ich z powrotem przywrócić do normalnego życia oraz oczyścić z grzechów. 

Nareszcie promienie słoneczne zaczęły przedzierać się przez ciemną warstwę chmur, a ja wstałem z łóżka zamykając książkę z hukiem. Po ogarnięciu się wybiegłem z domu prosto na przystanek. Jechałem dziś do szkoły zadziwiająco wcześnie, lecz chciałem mieć to za sobą. Chciałem im pomóc już teraz. Naskrobałem więc na szybko listy do osób biorących udział w rytuale, po czym wtargnąłem do szkoły i zostawiłem im listy w szafkach. Wyszedłem ze szkoły i pomaszerowałem pod dom Franka. Siedziałem przez dłuższy czas na trawniku wpatrując się w drzwi domu i czekając, aż wyjdzie. Po pewnym czasie drzwi się otworzyły, a zza nich wyłonił się nie kto inny jak on. Spojrzał na mnie i powoli podszedł z uśmiechem na ustach. 

-Hej co robisz tu tak wcześnie? - zapytał 

-Znalazłem rozwiązanie jak odwrócić klątwę. Wiem jak ich uratować Frank! - wstałem powoli z trawnika. 

-Po co się tak spieszyć? - przygryzł wargę. 

-O co ci chodzi? Będziesz wolny! - uśmiechnąłem się szeroko potrząsając nim.

-Myślisz, że już wiesz wszystko prawda? Jest księga, jesteś Bogiem. Tak nie jest Gerard. Nawet nie wyobrażasz sobie jak dużo nie wiesz. Jak dużo rzeczy przeoczyłeś. Prawdą jest to, że jesteś blisko, ale nie wystarczająco blisko. 

-Co masz na myśli? Może wytłumaczyłbyś mi czego jeszcze mogę nie wiedzieć? 

-Przyjdź tu wieczorem, a ja wszystko ci wytłumaczę, a do tego czasu trzymaj się blisko mnie. Będę cię przed nimi chronić. 

-Nie zrobili mi nic do tej pory, czemu mieliby teraz coś zrobić? - zmarszczyłem czoło.

-Przeczytałeś księgę, a oni to wiedzą. Zaczną na ciebie polować. Rytuał odwrotny będzie dla ciebie niebezpieczny. 

-Ale ty nic mi nie zrobisz? - zapytałem wystraszony.

-Nie powiem, że nie przyszedł mi ten pomysł do głowy. - pokręcił głową. - Nawet nie wiesz jak jest się ciężko powstrzymać. 

-To prawda. Nie wiem. Nie idę dziś do szkoły. Realizuję mój plan, a jeżeli nie chcesz mi pomóc to twoja strata. 

-Czemu strata? 

-Jeżeli moje odejście nie jest dla ciebie żadną stratą, to jest mi przykro. - odwróciłem się, aby odejść, lecz nagle Frank złapał mnie za rękę, przez co się zatrzymałem.

-Czekaj. - powiedział, a ja odwróciłem swój wzrok w jego stronę. - Pomogę ci. - puścił mnie. - Ale robię to tylko dla ciebie.

-Nie chcesz być wolny? - zapytałem

-Gdy dowiesz się co to oznacza też nie będziesz chciał. 

Uznaliśmy, że nie zabijemy nikogo, aby zdobyć krew, którą wpompujemy w ciało Alex, tylko napadniemy wieczorem na szpital. Co w sumie też jest przestępstwem, lecz nie będę miał takich wyrzutów sumienia jakbym kogoś zabił. Czekaliśmy przed szpitalem, aż większość ludzi go opuści. Oczywiście, liczyliśmy się z tym, że są tam pielęgniarki, lecz nie przeszkadzało nam to. Zakradliśmy się cicho do szpitala i opuściliśmy go zanim ktokolwiek się zorientował. 

czwartek, 12 maja 2016

And After All The Blood That You Still Owe #19

Odsunąłem się od niego wytrzeszczając oczy.

-Nie o to pytałem. - powiedziałem smutnym tonem, odwróciłem się na pięcie i odszedłem w kierunku przystanka autobusowego.

Nie zatrzymywał mnie, nie pobiegł za mną. Stał na środku ciemnej ulicy z opuszczonymi rękami patrząc jak odchodzę. Nie wiem ile tam stał, pewnie odszedł gdy wszedłem w inną uliczkę. Nie obchodzi mnie to. Chciałem odkryć prawdę, lecz jeżeli nie mogę. Nie chce nikogo z nich już znać.

*****

Nie poszedłem dzisiaj do szkoły. Nie uśmiechało mi się wstanie do mordoru po dwóch godzinach mojego niespokojnego snu. Całą noc śniło mi się, że spadam, lecz gdy już miałem sięgnąć ziemi budziłem się przerażony. Zasypiałem, a koszmar znów się powtarzał. Nie wyspałem się w tą noc. Bolały mnie całe nogi po wczorajszym biegu, więc nawet nie miałem siły wstać z łóżka. W domu nie było nikogo, co mnie cieszyło. Nie musiałem się nikomu tłumaczyć. Po pół godzinie wpatrywania się w ponury, biały sufit wstałem z łóżka i poszedłem po worki na śmieci. Obłożyłem nimi całe łóżko, po czym wygrzebałem farby z szuflady. Wyciągnąłem pędzle i zacząłem upiększać sufit. Tak, brzmi to trochę dziwnie. Malowałem ptaki, morze, słońce i planety, gdy nagle do głowy przyszedł mi Frank. Namalowałem więc czarną farbą małego człowieka stojącego na brzegu, oglądającego zachód. Zszedłem z łóżka zabierając ze sobą pochlapane farbą worki, po czym poszedłem przed dom je wyrzucić. Wyrzuciłem je, po czym położyłem się na trawniku przed domem. Leżałem delektując się ciszą, która mnie otaczała. Wszyscy sąsiedzi byli w pracy, auta nie jeździły, ani żaden z moich sąsiadów nie próbował włączać kosiarki. Zamknąłem oczy, a gdy je otworzyłem nad moją głową znajdowała się jakaś postać, którą przez padające od góry światło ledwo dostrzegałem. Wstałem z trawnika przecierając oczy i spojrzałem na... Franka.

-To prawda. Nie odpowiedziałem ci na pytanie. - odparł.- Mogę wejść?

-Jasne.

Weszliśmy do mojego domu i usiedliśmy na łóżku w moim pokoju. Patrzyłem na niego czekając, aż coś powie, lecz on tylko wpatrywał się w moją podłogę. Odchrząknąłem głośno dając mu znak, że może już mówić. Spojrzał na mnie swoimi pięknymi oczami i zaczął mówić.

-Wiem, że to trudne. Wiem, którą opcje też wolałbyś wybrać, lecz nie jestem już w stanie kłamać w żywe oczy. Nie jestem łowcą, jestem jednym z nich Gerard. Jednym z Przeklętych, a poprawki w księdze dokonywałem na podstawie własnych doświadczeń. - oczami wyobraźni widziałem swoją przerażoną minę. - Nie zjadam ludzkich serc. Już tego nie robię. Nic się nie zmieniło w tamtą noc, Przeklęty byłem już od dawna razem z Denisem. - ujął moją dłoń w swoją.

-Co chcieli mi powiedzieć Denis i Ben o tobie? - zapytałem zaciekawiony. - Czy na pewno to?

-Nie zupełnie. - przygryzł wargę i spojrzał na sufit. - Wow, ty to namalowałeś. - położył się na moim łóżku.

-Tak, dziś rano. - odparłem.

-Kto jest na brzegu morza? - zapytał wpatrując się we mnie, lecz ja odwróciłem wzrok.

-Nie powiem ci dopóki ty nie powiesz mi co oni chcieli mi powiedzieć.

-Rozumiem, coś za coś... co do dzisiejszej nocy. - podniósł się do siadu. -  Jak chcesz możemy o tym zapomnieć. Nie chcę, abyś się ode mnie odwrócił zwłaszcza, gdy chcę, abyś mi pomógł...

Przerwałem mu ujmując jego twarz w swoje dłonie i przyciągając jego twarz do mojej. Złożyłem na jego ustach delikatny pocałunek, który on odwzajemnił.

-Coś za coś... - wyszeptałem mu do ucha. - Nie chce niczego zapominać.

-Też nie chce... - również odpowiedział szeptem. - Nie boisz się mnie?

-Nie zrobisz mi krzywdy. - odpowiedziałem zdecydowanie.

-A skąd ta pewność? - zachichotał.

-Bo mnie kochasz.

-To dobry argument.


*****

Późnym wieczorem próbowałem poskładać myśli. Zrozumieć, co właśnie wydarzyło się w tym pokoju, w którym aktualnie się znajduję. Odłożyłem na szafkę nocną księgę, którą oddał mi Frank i położyłem się na łóżku patrząc w sufit. Obserwując go zwróciłem swój wzrok na postać stojącą na brzegu morza. Nie stała już tam sama. Druga postać stała tuż za nią wtulając się w tą pierwszą. Druga postać była odrobinę większa od tej pierwszej. - Czyżby się domyślił kim jest postać na brzegu? Układałem się już do snu, gdy poczułem, że moja poduszka jest mniej wygodna niż zwykle. Podniosłem głowę, aby na nią spojrzeć i zauważyłem kartkę. No cóż, nie dziwię się, że było mi nie wygodnie. Usiadłem na łóżku świecąc lampkę nocną, aby przeczytać wiadomość zapisaną na kartce. Pisało na niej "Czy to możemy być my? O tym myślałeś malując to?" domyśliłem się, że wiadomość była od Franka. Mimowolnie się uśmiechnąłem na myśl, że on namalował drugą postać i napisał tą kartkę. Odwróciłem ją, aby zobaczyć drugą stronę, na której zapisana była kolejna wiadomość: "Musisz mi pomóc ich uratować." Uśmiech znikł z mojej twarzy.

Kogo mam pomóc uratować? Denisa? Alex? Czyżby nie byli według niego szczęśliwi? Czy może chciałby odebrać im to szczęście? Może jest jakiś ratunek dla Przeklętych? Może dałbym radę uratować od tego Franka? Powinienem przestudiować tą księgę i to jeszcze tej nocy. Jestem pewien, że znajdę w niej coś na ten temat.