wtorek, 28 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #11

Frank zerwał się z miejsca jak poparzony i biegiem rzucił się w stronę szpitala. Całą drogę za nim biegła Caroline z Ray'em. Ledwo za nim nadążali, a dziewczynie już brakowało tchu, lecz Frank się tym nie przejmował. Nie obracał się za siebie, ani nie zwalniał. Czuł gorąc na stopach, przez trampki, które ścierały się podczas biegu i zaczął tracić oddech, lecz to była ostatnia prosta i widział już szpital. Nie mógł się zatrzymać. Nie teraz.

Wbiegł zdyszany do szpitala, gdzie przysiadł w holu, aby zaczerpnąć powietrza, a w tym czasie do szpitala wbiegł Ray, a tuż za chłopakiem Caroline, która ledwo trzymała się na nogach.

-Nie mogłeś chociaż zaczekać? - zapytała.

-Musimy jak najszybciej dostać się do głowy Gerarda, w innym wypadku demon zainfekuje mu wszystkie wspomnienia. - zaczął chodzić w kółko.

-Jak chcesz wyjąć z jego głowy? Przemyślałeś to w ogóle? - dopytywał Ray, a Frank tylko wywrócił oczami.

-Nie wiem. Nie mogę, bo... nie, to wszystko moja wina!

-A więc to o to chodzi? O poczucie winy? Myślałem, że jednak się przyjaźnicie. - zarzucił chłopakowi Ray krzyżując ręce.

-Nie przyjaźnimy się. On mnie przeraża, ale muszę mu pomóc, bo... to moja wina. Wiem, że moja. - schował twarz w dłoniach.

-Nie pomogę ci. - powiedział po chwili chłopak. - Wracam do domu.

Frank opadł na podłogę i zaczął cicho łkać.

-Ray! - dziewczyna złapała go za rękę. - To nasz brat! I Frank też jest naszym bratem. - chłopak westchnął po czym podał Frankowi rękę, aby ten wstał.

-To idziemy.

Poszli wszyscy szybkim krokiem w stronę sali, gdzie leżał Gerard. Ray i Caroline ustawili sobie krzesła po dwóch stronach łóżka szpitalnego, a Frank zasłonił zasłony, po czym stanął przed łóżkiem. Chwilę się wahał, lecz tylko chwilę, bo w następnym momencie znalazł się już na kolanach Gerarda otwierając dziennik, na co Ray parsknął śmiechem.

-Złapmy się wszyscy za ręce. - powiedział Frank, po czym utworzyli, koło ze swoich ramion po środku, którego znalazł się Gerard. - Teraz się skupcie. - Powiedział, po czym i Caroline, i Ray spojrzeli na Gerarda. - Dobrze. - rzucił Frank, po czym przeczytał zaklęcie z dziennika. - ANO MEDCIZD EPYWY BAEWOLG WYMIZ DOCHW!  DOCHW! - Powtórzył po czym ich dłonie stanęły w fioletowych płomieniach, a zaraz po nich ich oczy. Nagle obraz zaczął się rozjaśniać. Byli tam. Byli w jego głowie.

niedziela, 26 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #10

Frank obwiniał się. Tak strasznie się obwiniał. Przez ostatnie trzy dni siedział w pokoju patrząc w ścianę i myśląc, a czasem nawet nie myśląc. Opatulony kocem pod szyje kołysał się na lewo i prawo. Może to już pora na kaftan? Jedynym ratunkiem dla jego biednej duszy były czas odwiedzin w szpitalu, kiedy to spokojnie mógł usiąść obok pogrążonego w głębokim śnie Gerarda i przepraszać. Tak na prawdę chłopak nawet nie wiedział za co przepraszał, a czasem nawet miał wrażenie, że celowo wymyślał sobie powody, aby się dobić. Przepraszał go za testy, za to, że się zjawił i zakłócił ich spokojne życie, za brak zainteresowania nim, jego adopcyjnych rodziców. Powodów wymyślił mnóstwo. Rozmyślał nad demonami i nie zadowalało go to. A jeżeli to nie był test? Jeżeli chłopak pociął się przez niego co tylko przywołało demona? Frank ścisnął mocno poduszkę wtulając w nią głowę. Czuł wewnętrzny ból, który czasem powodował paraliż jego mięśni. Ray codziennie przychodził do niego do pokoju z zieloną herbatą, aby uspokoić zrozpaczonego chłopaka, co oznaczało również, że zbliża się pora odwiedzin.

 Tego dnia do Franka przyszedł nie tylko Ray, ale również Caroline. Dziewczyna usiadła na przeciwko Franka, a ten poderwał się do siadu, aby obok mógł usiąść Ray. Ray podał mu kubek z parującym napojem po czym przyciągnął ramieniem chłopaka zamykając w uścisku. Frank położył mu głowę na ramieniu, po czym wziął łyk herbaty. Caroline przyglądała się dość sporej kolekcji dzienników, po czym wzięła ten jeden o demonach sennych. Położyła mi go na kolanach następnie zasiadając po turecku na podłodze.

-Gerard ci coś mówił? - zapytał Caroline z nadzieją.

-Nie. Nie powiedział mi kompletnie nic, ale to może ci pomóc. Zwłaszcza, że jest to dziennik, który podarował ci przed zapadnięciem w śpiączkę.

-Caroline, posłuchaj mnie uważnie. O demonach sennych jest tu tyle co nic. Jest jedna, jedyna informacja, czyli to, że przyciąga je krew. - przewrócił oczami Frank. Przecież stwierdzał fakty prawda? Nikt nie może mu wmówić, że jest inaczej.

-Może informacje są jakoś ukryte i trzeba je inaczej wydobyć z dziennika? - zaproponował Ray.

-Może światło UV pomoże? - zaproponowała Caroline, po czym pobiegła po latarkę UV.

 Usiadła następnie na podłodze ściągając dziennik z kolan Franka i świecąc latarką. Nic. Frank zasłonił twarz dłonią podając kubek Ray'owi. Nie ogarnięty chłopak upuścił kubek z napojem na dziennik mocząc przy okazji kolana dziewczyny. Frank momentalnie poderwał się na nogi i zaczął krzyczeć.

-Ray co ty zrobiłeś?! Mogliśmy coś wymyślić...

-Frank? - przerwała mu Caroline. - Może rzuciłbyś na to okiem? - poklepała palcem gorącą, mokrą kartkę dziennika.

Frank wziął dziennik do ręki zauważając rozmyte napisy. Uśmiechnął się szeroko po czym usiadł obok Ray'a obejmując go ręką.

-Ray, jesteś genialny! - krzyknął, na co ten się tylko uśmiechnął.

piątek, 24 czerwca 2016

Żałosny one shot, którego nie powinnam napisać + z okazji wakacji

Było piękne słoneczne popołudnie, około dwie godziny od momentu, kiedy Frank wrócił ze szkoły i poszedł do restauracji w której dorywczo pracował jego najlepszy przyjaciel. Przyglądanie się chłopakowi, gdy ten odbiera zamówienia strasznie nużyło Franka. Siedział, a tak dokładnie to już zwisał ze stołka bawiąc się wystającymi ze swojej koszulki nitkami.

-Gerard nuuuudzi mi się! Tak baaardzo mi się nuuudzi. - jęczał co chwila chłopak na co Gerard tylko wywracał oczami. - Chodźmy gdzieś! Jest w końcu zakończenie roku szkolnego! Zjedzmy jakąś kremówę!

-Jestem w pracy, ale jak chcesz to możesz iść do domu, albo wyjść gdzieś ze znajomymi. - przypomniał mu po raz tysięczny.

-Nie. - odpowiedział pewnie z szatańskim uśmieszkiem.

Frank lubił narzekać. W sumie słowo ''lubił'' to mało powiedziane. Chłopak uwielbiał narzekać i irytować tym samym innych ludzi. Szczególnie swojego przyjaciela. To prawda, mógł wyjść ze znajomymi, napić się z nimi piwa i powygłupiać, ale znacznie większą satysfakcje dawało mu irytowanie tegorocznego absolwenta szkoły Gerarda Way'a. Lecz nie tylko irytowanie, zawstydzanie również.

Więc chłopak dalej siedział i patrzył. Patrzył i siedział, no aż w końcu nie wytrzymał.

-Geraaard weź sobie wolne. - chłopak westchnął głośno, po czym spojrzał morderczym wzrokiem na młodszego.

-Przestań! - krzyknął po chwili. - Wiesz jakie to jest irytujące?

-Oczywiście, że wiem. Ale to urocze w jaki sposób czerwienisz się ze złości. - chłopak zachichotał, a na twarzy G pojawił się rumieniec. - I jak się rumienisz również mi się podoba.

-A zamknij się już. - powiedział roześmiany, po czym rzucił we Franka brudną ścierką.

-Cały mi się podobasz. - Frank podparł się o blat, a chłopak spoważniał i odwrócił od niego wzrok.

-Chyba jednak wezmę sobie wolne. Pójdziemy na kremówki.

-Weź z różowym kremem. Utożsamisz się z nim. - uśmiechnął się chamsko, po czym podszedł do Gerarda i zaczął szarpać chłopaka za ramie.

-Takim sposobem nic nie zarobie. - odwzajemniał uśmiech, mimo iż ten jego nie był tak chamski.

-Ale takim sposobem polubię cię jeszcze bardziej. - Frank stanął na palcach, a jego usta musnęły policzek Gerarda. Jednym słowem Gerard następnie spalił buraka.

-Taa..? - wydukał ledwo zawstydzony.

-Wspomniałem już jak bardzo mi się podobasz kiedy się rumienisz?













NIE. KURWA IDE TERAZ KOGOŚ ZABIĆ. (ODE MNIE)

środa, 22 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #9

Przez ostatni tydzień Frank przesiadywał z Gerardem na strychu obserwując cienie i wysłuchując opowiadań Gerarda o nieludziach, którzy są od nas silniejsi i szybsi, lecz można ich pokonać siłą naszej logiki. Gerard pokazał mu również jeden ze swoich dzienników, który prowadził na samym początku. Tłumaczył, że łącznie napisał ich sześć. Każda nieludzka postać jest szczegółowo narysowana oraz opisana. Frank od zawsze lubił, gdy ktoś opowiadał mu o rzeczach, o których w życiu nie słyszał, lub nie widział i miał pewność, że na pewno już tego nie zrobi. Gerard opowiadał o tych istotach z iskierką w oczach i niesamowitą pasją.

-Trzymaj. - powiedział Gerard podając chłopakowi zeszyt z niebieską okładką, na której widniała liczba dwa. - Przeczytaj jeszcze to. Opisane są tu demony senne. Myślę, że cię to zaciekawi. - Posłał Frankowi uśmiech, a ten odebrał od niego dziennik następnie łapiąc go śmiało za nadgarstek podwijając rękaw. Chłopak momentalnie spoważniał.

-Masz konkretny powód? - zapytał Frank.

-Nie. - skłamał.

-To po co się tniesz?

-Krew odgania demony senne - zaczął zatracać się w swoim kłamstwie.

-Ah, tak. To, może ja też powinienem się pociąć co?

-Weź już kurwa przestań.

Dalej obyło się bez zadawania zbędnych pytań. Dlatego właśnie Gerard lubił Franka. Nie zadawał nie potrzebnych pytań i nie wtrącał się w nie swoje sprawy. Miał tylko nadzieje, że Frank nie wróci do tej sytuacji.

Ta noc wydawała się spokojna. Wszyscy już kładli się spać, a atmosfera nie była napięta. Dookoła panowała cisza przeplatająca się z szumem wiatru za oknem. Tej nocy również i Gerard położył się trochę wcześniej, ale jego współlokator nie mógł zasnąć. Czuł, że zaraz wydarzy się coś złego i miał absolutną racje. W pewnym momencie usłyszał krzyk, podskoczył lekko wystraszony, po czym spojrzał na łóżko Gerarda świecąc lampkę. Chłopak krwawił z nosa i krzyczał, choć nie miał otwartych oczu. Dalej spał, lecz coś musiało się dziać. Intuicja podpowiadała Frankowi, że to mogą być demony senne, o których Gerard dał mu dziennik. Gorączkowo przeglądał dziennik w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek i znalazł je. Krew wcale nie odganiała demonów sennych, tylko je przyciągała. Zrobił to specjalnie. Chciał, aby Frank go uratował, a ten był o tym święcie przekonany. Próbował więc zatamować krwotok poszewką od poduszki, gdy nagle do pokoju wbiegła wystraszona krzykiem Jane.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Naszkicowane miasteczko #8

-To było niesamowite. - zaśmiał się Frank. - Dziękuję.

-Nie ma sprawy. To było irytujące, kiedy cały czas zerkał w naszą stronę.

Na chwilę zapanowała grobowa cisza, podczas której zaczął padać deszcz. Z tego też powodu dotychczas szybko jadące auto musiało zwolnić, a na ulicach zrobiły się korki. Gerard wciągnął powietrze do płuc, po czym wypuścił je z głośnym świstem. Podparł się jedną ręką o okno, drugą wciąż trzymając kierownice. Patrząc na reakcje Gerarda na ów korek, Frank szybko się zorientował, że nie dotrą szybko do domu. Spojrzał więc pierwszy raz na swoje świadectwo. Nie miał wcześniej okazji tego zrobić, ponieważ był zbyt bardzo pochłonięty wspominaniu sytuacji, w której jego największy wróg wił się po ziemi z bólu.
Oceny były idealne w oczach Gerarda, jednak Frank nie widział w nich nic specjalnego. Zawiódł się sam na sobie, gdy zobaczył, że na jego świadectwie przeważała znaczna ilość ocen dobrych. Chłopak momentalnie posmutniał.

-Stało się coś? - zapytał Gerard zauważając smętną minę towarzysza.

-Myhym... - zamruczał pod nosem Frank podając swoje świadectwo Gerardowi.

-Widzę, że postanowiłeś sobie znaleźć problem, bo masz niedosyt. - powiedział Gerard. - Wypadłeś wzorowo.

-Ujdzie. Stać mnie na więcej. - Wyrwał chłopakowi z rąk swoje świadectwo i wrzucił do schowka.

-Nie zaprzeczam. Mówię tylko, że nie potrzebnie szukasz sobie problemu, podczas gdy prawdziwy masz w domu. - Frank posłał mu zdziwione spojrzenie.

-Postanowiłeś być nagle dla mnie miły?

-Sugerujesz, że do tej pory nie byłem? - zapytał posyłając Frankowi zabójcze spojrzenie.

-Gerard, pobiłeś mnie. Ty złamałeś mi nogę!

-Przecież widziałeś ten cień! Nie okłamuj samego siebie! Przecież wiem, że mi wierzysz! - Franka zamurowało. Faktycznie wierzył w każde wypowiedziane słowo Gerarda, a ten tylko utwierdził go w jego przekonaniu. Miał tylko nadzieje, że chłopak nie kłamie, ale musiał się przekonać czy to wszystko jest prawdą.

-Chciałbym ci wierzyć.

*****

Droga do domu zleciała im dosyć spokojnie. Nowi rodzice Franka byli dumni z jego świadectwa, a rodzeństwo nie potrafiło ukryć podziwu. Frank czuł się skrępowany tą niezręczną sytuacją do tego stopnia, że rumieniec nie schodził z jego policzków. Nigdy nikt nie był z niego, aż tak dumny jak dziś. Wszyscy na kolacje zamówili sobie pizze, a Bob nawet przekonał Jane i Jack' a do jutrzejszego wyjścia w plener, aby zrobić grilla. Frank był dziś szczęśliwy jak nigdy w życiu, a Gerard chłonął jego szczęście. 

*****

W domu zapanował spokój. Wszyscy domownicy, leżeli już w łóżkach śpiąc. No, prawie wszyscy. Frank leżał wpatrując się w sufit. Myślał o tym jakie ma niesamowite szczęście, że się tu znalazł. Z przemyśleń wyrwał chłopaka już nie śpiący Gerard.

-Kim był ten chłopak, którego uderzyłem? - Frank na chwilę oniemiał zaskoczony pytaniem. 

-Bill Verdon. - odpowiedział po chwili. 

-A co ci zrobił? Widziałem, że miałeś łzy w oczach. - zapytał niepewnie. 

-Próbował mnie zgwałcić w toalecie szkolnej. -

-Przepraszam za pytanie... zrobił to? - Gerard głośno przełknął ślinę.

-Uciekłem. Od tej pory mnie nękał. 

-Przepraszam. Strasznie ci współczuje. 

-Ciesze się, że go sprałeś.

-Też się ciesze, że to zrobiłem temu gnojkowi. 

-Ej, Gerard. Jeszcze raz dziękuję. 

-Nie ma sprawy. 

-Zachowałeś się jak mój starszy brat. - uśmiechnął się pod nosem Frank. 

-Mówiłem, że nie chcę nim być. Chce być przyjacielem. 

-Ah... W porządku przyjacielu. - na te słowa Gerard również się uśmiechnął. 

niedziela, 19 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #7

Zakończenie roku zbliżało się wielkimi krokami. Tak gigantycznymi, że ten dzień miał nadejść już jutro. Jak się okazało w domu miało nie być ani Jack'a, ani Jane, a cała reszta miała iść na własne zakończenia. Frank nie mógł jechać sam. Problemem nie było to, że nie posiadał on jeszcze prawa jazdy, lecz chwilowe kalectwo, które uniemożliwiało poruszanie się samemu. Poza tym, nowi rodzice Franka za bardzo by się martwili, gdyby poszedł sam. Ku zdziwieniu wszystkich swoją pomoc zaoferował nie kto inny jak Gerard. 

Frank tak bardzo nie chciał, po prostu marzył o tym, aby zostać w domu i nie jechać na to pieprzone zakończenie razem z (jak mu się zdawało) chorym psychopatą. Ale chłopak nie miał innego wyboru. Jack i Jane bardzo spodobał się pomysł Gerarda, więc postanowili go wcielić w życie. Cieszyli się, że Gerard w końcu próbuje znaleźć z kimś wspólny język, a nie obgadywać jednego sąsiada do drugiego, co samo w sobie było dziwne. 

Tak czy inaczej cała rodzina szykowała się do wyjścia. Razem w oficjalnych strojach wyglądaliby na prawdę uroczo, oczywiście gdyby nie kule Franka, oraz jego noga w gipsie. Wszyscy wyszli o tym samym czasie, lecz przed domem się rozstali. Gerard wziął jedno z aut i usiadł za kierownicą czekając na Franka i nawet przez myśl mu nie przeszło, aby pomóc tymczasowej kalece, czy nawet otworzyć mu drzwi. Po prostu siedział i czekał. Czekał siedząc. Frank z wielkim trudem otworzył drzwi auta, po czym niezgrabnie wrzucił tam kule, które niekontrolowanie zaczęły odbijać się o fotele tworząc hałas. Równie niezgrabnie wsiadł on do auta, próbując jakoś wcisnąć tam swoją nogę w gipsie. Poirytowany już tą całą sytuacją Gerard przewrócił oczami, następnie odsuwając fotel Franka do tyłu, aby mógł swobodnie usiąść tym samym zapobiegając jego dotychczasowym męczarnią. 

-Dzięki. - Powiedział pod nosem Frank, w nadziei, że Gerard go jednak nie usłyszy. Również stwierdził tak po chwili, gdy Gerard mu nie odpowiedział. Tak na prawdę słyszał, go. Po prostu zignorował to podziękowanie unikając tym samym niezręcznej sytuacji. 

Przez całą drogę do starej szkoły Franka można było czuć napięcie jakie powstawało z każdą chwilą milczenia między Frankiem, a Gerardem. Jednak, żaden z chłopaków nie postanowił przerwać tej ciszy, aby temu zapobiec. W końcu dojechali, jak to pomyślał Frank "do starego więzienia, do którego później nie będzie miał sentymentu." Tym razem Gerard nie mając zamiaru obserwować jak męczy się jego kolega wysiadając z auta postanowił mu pomóc tym samym wychodząc na "przykładnego starszego brata", którym nie miał zamiaru być. 

Weszli do budynku szkoły zwracając oczy wszystkich ku ich osobą. Dawni prześladowcy Franka posyłali mu zadziorne uśmiechy, a ich dziewczyny podśmiewały się z niego. Frank jeszcze nie wiedział czemu, a nawet nie chciał tego wiedzieć. Jedynym jego celem było odebranie świadectwa i powrót do domu, który miał go również uwolnić od Gerarda. Chłopak tylko teraz marzył o tym, aby wrócić do domu, zejść z oczu tym ludziom, których darzył szczerą nienawiścią, zamknąć się w pokoju i wypłakać żal w poduszkę. 

Usiadł z Gerardem w środkowym rzędzie krzeseł na dużej sali. W jak mu się wydawało bezpiecznym miejscu. Myśląc bezpiecznym miał na myśli wolnym od spojrzeń ludzi. Myśląc o krzywdach jakie mu wyrządzili, o tym, że jeden z nich próbował go zgwałcić w toalecie szkolnej, do czego na szczęście nie doszło, zacisnął mocno pięść powstrzymując łzy cisnące mu się do oczu. Gerard zauważył dziwne zachowanie towarzysza i próbował rozkminić o co chłopakowi może chodzić, lecz nie doszedł do rozwiązania, więc postanowił zapytać. 

- Frank, wszystko w porządku? 

-Nic nie jest w porządku. - Frank czuł, że łzy coraz bardziej cisną mu się do oczu, dzięki czemu coraz ciężej było powstrzymać potok łez. - Chciałbym stąd wyjść i już nie wrócić. 

Gerard pokiwał głową na znak, że go rozumie. Zauważył też zaszklone oczy Franka. Położył swoją dłoń na jego zaciśniętej pięści i posłał szeroki, szczery uśmiech z nadzieją, że ten nie wybuchnie płaczem. Nie chciał, aby jego ostatni dzień w tej szkole musiał się zakończyć jakąś nieprzyjemną sytuacją. Wiedział też, że ludzie, którzy posyłali mu takie szydercze uśmieszki nie są jego przyjaciółmi, lecz mogli chcieć zrobić mu kiedyś krzywdę. Frank odwrócił na chwilę głowę i uwolnił swoją pięść z uścisku Gerarda. Otarł nią spływające łzy. 

-Który? - Zapytał Gerard rozkoszując się spojrzeniem miodowych oczu.

-Co, który? - Dopytywał Frank nie wiedząc o co chodzi. 

-Który ci coś zrobił? - Na policzki Franka wpłynął rumieniec.

-Gera... - chłopak nie zdążył dokończyć wypowiedzi.

-Nie. Odpowiedz mi na pytanie. Który to? - Frank westchnął, ale wiedział, że Gerard nie da za wygraną dopóki on mu nie odpowie. 

-Ten w różowej marynarce. - Gerard zaśmiał się cicho pod nosem. 

-Ten pedał? - zapytał, a Frank wytrzeszczył oczy. - Nie przejmuj się nim. Nie zasługuje na twoją uwagę. 

Franka zdziwiły te słowa. Chłopak, który wydawał się chorym psychopatą próbował go pocieszyć. Coś mu nie grało, ale jeszcze nie wiedział co. 

Frank doczekał się w końcu rozdania świadectw. Wziął swoje i chciał jak najszybciej wynosić się z tej instytucji. Natomiast Gerard rozglądał się po korytarzu szkolnym jakby czegoś szukał. Czegoś lub kogoś. Złapał Franka za przedramię, aby ten się zatrzymał i stali razem przy wyjściu. Nagle w ich kierunku zaczął zmierzać chłopak we wcześniej wspomnianej "różowej marynarce". Frank prosił Gerarda, aby wracać już do auta, lecz ten nie słuchał. 

-O widzę Frankie, że znalazłeś sobie chłopaka. - Zaśmiał się nieznajomy, a Frankowi zbierało się na płacz.

-Może i znalazł, ale tobie nic do tego. - Wycedził ostro Gerard, po czym przywalił chłopakowi z pięści. - To za to co mu zrobiłeś. - Chłopak zaczął się podnosić, lecz po chwili został uderzony z glana prosto w krocze. Upadł znów na ziemię, po czym rozpłakał się jak mała dziewczynka. - A to taki bonus ode mnie. - rzucił Gerard po czym zaczął kierować się w stronę drzwi. - Idziesz Frank? 

Frank na chwilę znieruchomiał patrząc jak jego dawny prześladowca wije się po ziemi. Po minucie przyglądaniu się tej niecodziennej sytuacji na twarzy chłopaka zawitał szeroki uśmiech. Dopiero po chwili dotarły do niego słowa Gerarda, więc poszedł za nim do auta. Dla chłopaka było to pamiętne zakończenie edukacji na ten rok szkolny. 

sobota, 18 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #6

Franka jeszcze długo bolała głowa, a jak się okazało ranę trzeba było zszyć. U lekarza chłopak kłamał, broniąc siebie i swoje "rodzeństwo" jak tylko mógł. Z całych sił próbował zataić to wydarzenie opowiadając lekarzowi o dosyć brutalnych szczegółach upadku ze schodów, który do tej pory nie miał miejsca. Oprócz głębokiej rany po prawej stronie czoła Frank miał jeszcze złamaną nogę.

Gdy lekarz zakładał mu gips chłopak głowił się nad pewną sprawą. A mianowicie zadawał sobie pytanie, kto go tak urządził? Czy ten cień, który Gerard nazwał świetlikiem na prawdę istniał? Czy to świetlik go tak urządził, a może to Gerard coś mu zrobił i wymyślił tą bujdę? 

Bał się, tak cholernie się bał. Bał się Gerarda, tego domu, ale głównie strychu. Próbował nie dawać po sobie tego poznać, ale obawiał się, że to mu nie wychodziło. Jane bardzo przejęła się losem nowego członka rodziny. Przez następne dni woziła chłopaka po lekarzach i umówiła mu wizytę u psychologa, której ten bardzo chciał uniknąć. Jack również przejął się losem Franka. Podczas nieobecności Jane oglądał z nim telewizję oraz opowiadał mu o swoich wybrykach, gdy był jeszcze młody. 

Frank strasznie się cieszył takim zainteresowaniem jego osobą. Nigdy nikomu na nim nie zależało. W końcu mógł z kimś porozmawiać, mógł się do kogoś przytulić, a tą osobą była głównie mała Nicole. Podczas tego tygodnia mógł dowiedzieć się, że Nicole jako jedyna nie była adoptowana, że małżeństwo strasznie chciało mieć dzieci, lecz nie mogło. W końcu im się udało i dlatego jest z nimi Nicole. 

Przykro mu było, że nie poszedł na swój pierwszy dzień do szkoły zwłaszcza, że za tydzień miało być zakończenie roku. Ale trudno, w końcu nie dane było mu się przepisać, więc będzie musiał pojechać na zakończenie roku do swojej starej szkoły. 

Gerarda natomiast nie widywał zbyt często. Głównie na obiedzie, który przygotowywał Frank razem z Ray'em i Jane oraz gdy Gerard wychodził ze strychu do łazienki. Raz zdarzyło się nawet, że Gerard dosiadł się do niego, gdy wraz z Bob'em i Caroline oglądali serial o tytule "Dexter". Oczywiście nie kreskówkę, lecz serial kryminalny o mężczyźnie, który pracuje jako analityk śladów krwi, lecz w nocy zamienia się w seryjnego mordercę. Podczas oglądania kolejnego odcinka ósmego sezonu Gerard patrzył na Franka, jakby chciał go przeprosić, paść na kolana i błagać o wybaczenie. Wyglądał jakby czuł się winny, lecz nie powinien, bo twierdził, iż nie była to jego wina, lecz że go uratował. To była jedyna sytuacja, kiedy rozmawiali. O niczym szczególnym, była to po prostu wymiana zdań dotycząca odcinka. 

Domownicy zachowywali się, jakby obwiniali Gerarda za to co się wydarzyło. Jakby wciągnął go w coś w co nie powinien go wciągnąć. Nie rozmawiali z nim i unikali, dzięki czemu chłopak zatracał się w sobie. Został ponownie sam. Zawsze tak było, gdy zjawiał się nowy członek ich wielkiej rodziny. Chłopak nie potrafiąc wytrzymać bólu wynikającego z samotności, więc zamykał się przez ostatni tydzień na strychu, gdzie powoli jeździł lekko stępionym ostrzem żyletki po swoich nadgarstkach i przedramionach, a gdy zabrakło miejsca po udach. W końcu nikt nie zauważy. Zwrócą na to uwagę za kolejne dwa tygodnie, gdy rany zaczną znikać.

Tak minął Frankowi pierwszy tydzień.

wtorek, 14 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #5

Przepraszam, że na początku znów budzi się Frank ;-; Nie przedłużając zapraszam...

--------------------------------------------------

Obudził się on w ciemnym pomieszczeniu, widząc obraz z projektora wyświetlany na starych kartonach. Rozejrzał się do pokoju, lecz od razu upadł z krzesła. Przez okropny ból głowy przez dłuższy czas nie mógł podnieść się z podłogi, więc oparł się i oglądał. Projektor wyświetlał ciemny obraz, a na nim cienie. Było ich mnóstwo, lecz gdy dotarło do nich światło latarki zaczynały płonąć. Frank złapał się jedną ręką za głowę, czując na niej coś ciepłego, - krew - podpowiadał mu umysł. Rozejrzał się ponownie przyprawiając się o kolejny zawrót głowy. Kątem oka przyuważył cień. Wystraszony tą myślą zaczął nerwowo szukać telefonu po kieszeniach. Znalazł go, po czym zapalił latarkę. Postać zaczęła płonąć, a Frank poczuł ulgę, do czasu gdy nie został złapany dłońmi za ramie. Frank poświecił latarką w tamtą stronę z nadzieją, że postać spłonie, lecz gdy poświecił latarką w tamtym kierunku zaobserwował tylko Gerarda mrużącego oczy. Zdaniem chłopaka wyglądał on przeuroczo i zrobiło mu się również przykro z powodu tego, że chciał, aby chłopak spłonął. Lecz smutek szybko minął, a chłopak nakierował latarkę w inną stronę.

-Czego ty kurwa chcesz? - zapytał zestresowany Frank.

-Przetestować cię. - uśmiechnął się pokazując zęby. - Mówiłem, że będę to robił, ale nie przejmuj się. Nie spadnie ci włos z głowy. Panuję nad sytuacją. - powiedział, po czym pomógł chłopakowi wstać z zimnej podłogi, następnie siadając na krześle i zarzucając nogę na nogę.

-A co to się wydarzyło w pokoju Nicole? Przestraszyłeś dziecko!

-Miała cię tam tylko sprowadzić. Ja sprowadziłem tam świetlika, aby zobaczyć co zrobisz. Nie dowierzałeś w to co widzisz, więc świetlik by cię udupił. Ciesz się, że stałem za drzwiami. Ale chciałem po prostu przetestować, czy się nie boisz. Jesteś dzielny, muszę przyznać, że lubię cię coraz bardziej. - Frank wywrócił oczami.

-Czemu świetliki? Co to jest?

-Cienie. Chcą abyś się ich bał, lecz gdy się nie boisz atakują. Świetliki dlatego, bo tak pięknie płoną. - Frank poczuł nagły zawrót głowy.

-Mógłbym usiąść? - zapytał po chwili, nie mając już żadnych pytań.

-Siadaj. - Gerard rozprostował nogi po czym poklepał się po kolanach, na co Frank tylko się zaśmiał.

-Żartujesz prawda?

-Przejrzałeś mnie. Czy wiesz, która jest godzina? - Frank spojrzał na telefon, orientując się, że jest on rozładowany. - Czyli nie. Jest grubo po trzeciej w nocy. Nie wiem, czy wiesz, ale mamy na ósmą do szkoły.

-Ja pierdole... - Frank złapał się dłonią za ranę na czole, czując przeszywający ból. Gerard oplótł rękę Franka wokół swojej szyi i pomagając mu zejść po schodach, które niegdyś były drabiną, co nieco zdezorientowało Franka.

-Musimy coś z tym zrobić.

-Hmm..? - mruknął Frank pod nosem.

-No z twoją raną. Nie możesz pójść z rozwaloną głową do szkoły.

-Ah, tak.

Po chwili doszli do swojego pokoju. Gerard rzucił Franka na łóżko, przykrywając go kocem.

-Będziesz spał w ubraniu. Nie przebiorę cię nie ważne jak bym tego chciał. - powiedział Gerard.

-A chciałbyś? - zaśmiał się Frank.

-Ty chyba nie za bardzo ogarnąłeś, że nie to mam na myśli. - uśmiechnął się Gerard uroczo.

sobota, 11 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #4

Gdy Frank obudził się następnego dnia, w pokoju nie było zielonookiego. Na śniadaniu również. Myśli Franka aktualnie skupiały się na nim. Zastanawiał się do czego dąży, czego się boi, czego od niego chce.

Po pewnym czasie Frank wraz z Caroline, Ray'em, Bob'em i Jane postanowili pojechać do miasta po świeże warzywa i ogólnie rzecz biorąc jedzenie. Pojechali więc rodzinnym autem do centrum, pełnego straganów. Pogoda była szara i smutna. Jak to określał Frank "śpiąca". Podczas, gdy Frank przechadzał się pomiędzy straganami złapał go Ray. Frank z początku nie wiedział o co chodzi, ale nauczył się przez ten jeden dzień, że gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o Gerarda.

-Powiedział ci coś o sobie? - zapytał Ray.

-Tylko tyle, że czegoś szuka. - odpowiedział Frank z nieobecnym spojrzeniem.

-Hmm... Na ten temat, akurat ci nic nie powiem. - włożył ręce do kieszeni,

-Czemu chcesz o nim ze mną rozmawiać? - zapytał Frank.

-Chce, żebyś się o nim coś dowiedział. Widać, że cie lubi. Usiadł obok ciebie na kolacji, nie chciał zmieniać pokoju jak zwykle, gdy pojawia się ktoś nowy. - przerwał na chwilę, aby wziąć oddech. - Nie wiem co mu zrobiłeś, jakie zaklęcie na niego rzuciłeś, a tym bardziej nie wiem jak to zrobiłeś. Gerard nie lubi praktycznie nikogo, wszystkich 'toleruje', ale ty jesteś dla niego wyjątkowy. To widać Frank.

-To co o nim wiesz?

-Nie naśmiewaj się z osób innej orientacji. To pierwsza rada. - powiedział bardzo poważnie Ray.

-Żartujesz... - zaśmiał się nerwowo Frank, następnie spoglądając na poważnego Ray'a. - Czy Gerard je... - przerwał wypowiedź widząc jak Ray kiwa głową.

-Wystraszył cię ten fakt? - zapytał śmiejąc się Ray.

-Nie, po prostu jestem zdziwiony. - odpowiedział oszołomiony Frank. - Może lepiej wracajmy, żeby nas nie szukali?

-Dobry pomysł. - odpowiedział Ray ciągnąc za sobą Franka.

-Zaraz, zaraz. Powiedziałeś pierwsza rada? Będzie ich więcej? - dopytywał się Frank.

-Spokojnie, codziennie dostaniesz ode mnie jedną rade. - Ray posłał Frankowi szczery uśmiech, a ten odpowiedział tym samym.


******
Wracając z zakupów Frank nie odzywał się słowem. Ray i Caroline siedzący z tyłu rozmawiali o tym jaką liczbę latarek dziś kupili i o tym, że Nicole przydałyby się nowe buty. Bob natomiast siedział z przodu siedząc cicho, dokładnie jak Frank. Gdy Jane podjechała na stacje benzynową Bob odwrócił się do Franka.

-Jeżeli się do ciebie odzywa, to tego nie spieprz. - powiedział chłopak.

-Jak miałbym to spieprzyć? - dopytywał Frank.

-Przestać być tak ciekawski jak jesteś. Musisz dalej być ciekawy. To cię nie opuści. - Powiedział Bob podając mu latarkę.

-Ciebie opuścił? - Frank nie dostał odpowiedzi na to pytanie, zobaczył tylko plecy Boba.


******


Gdy rodzina rozpakowała zakupy wszyscy usiedli przed telewizorem, aby obejrzeć kolejny odcinek ulubionego serialu Boba i Caroline. Frank stał wtedy w kuchni, nie chcąc teraz tak licznego towarzystwa. Nagle podbiegła do niego mała Nicole przytulając się do jego nogi.

-Co się stało? - zapytał  z uśmiechem na ustach.

-U mnie w pokoju! Tam ktoś jest... - ostatnie słowa wypowiedziała szeptem.

-Nie możliwe. - powiedział Frank, po czym chwycił latarkę. - Chodźmy to sprawdzić co?

Dziewczynka wzięła go za rękę zaprowadzając do swojego pokoju. Nie weszła tam, tylko zaczekała pod drzwiami. Frank wszedł do pokoju, aby udowodnić dziewczynce, że tu nic nie ma. W pomieszczeniu było bardzo ciemno, rolety były zasłonięte, a białe drzwi od szafy lekko uchylone. Frank oświecił latarkę i zaczął szukać na ścianie włącznika światła. Znalazł go, a gdy podszedł światło nie chciało się zapalić. "Może, żarówka się spaliła?" pomyślał. Podszedł do biurka aby zapalić lampkę, lecz tego nie zrobił. Jego wzrok przykuła ciemna sylwetka wyglądająca zza szafy. Poświecił latarką w jej stronę, lecz wtedy ona zniknęła. Odwrócił latarkę w inną stronę, lecz znów zauważył sylwetkę, Była tu, ale tym razem bliżej. "Musiało mi się przewidzieć" - powiedział pod nosem po czym się odwrócił i poczuł ból w klatce piersiowej. Upadł z hukiem na ziemię, a Nicole za drzwiami zaczęła piszczeć. Po momencie chłopakowi urwał się film.

piątek, 10 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #3

-Co ci dokładnie o mnie powiedzieli? - zapytał zamykając za sobą drzwi, po czym usiadł na sąsiednim łóżku, na przeciwko Franka.

-Niezbyt wiele, mówili że mnie testujesz i możesz zrobić mi krzywdę. Czyt to prawda? - zapytał drżącym głosem.

-A jak ci się wydaje? Wyglądam na niezrównoważonego psychicznie? - rzucił Frankowi pytające spojrzenie.

-Znów odpowiadasz pytaniem na pytanie. - zaśmiał się chłopak, a Gerard posłał mu szczery uśmiech.

-Wszystko to co ci o mnie powiedzą, lub powiedzieli jest jednym wielkim kłamstwem. Nie znają mnie, więc się mnie boją. Wiesz... - Gerard wstał z miejsca i zaczął krążyć w tą i z powrotem po pokoju. - Szukam czegoś... Od paru lat, lecz cel oddala się ode mnie, wszystko coraz bardziej zaczyna zakrywać kurtyna uszyta z mgły. Czasem tracę to co już mam, nie pamiętam tego. Dlatego prowadzę dzienniki, do których nie możesz zaglądać, aby móc potem to wszystko złożyć w całość, lecz ta sytuacja jest, jakbyś układał puzzle, bez wszystkich części. Niemożliwa...

-Ale czego szukasz? - zapytał po chwili Frank.

-Nie mam pojęcia. Szukam rozwiązania, prawdy.

-Ah... Nie udusisz mnie w nocy prawda? - zapytał chłopak dla pewności.

-Nawet cie lubię kretynku, czemu więc miałbym cię zabijać?

-Bo nie znamy się nawet jeden dzień i możesz okazać się kłamcą. - Frank uśmiechnął się do niego przepraszająco.

-Dobrze. Nic ci nie zrobię, chyba. - powiedział, po czym wziął ciuchy z łóżka i wyszedł z pokoju.

"Co za dziwak." Myślał Frank, lecz nie odważył się wypowiedzieć tych słów na głos. Nie sądził również, że ma szansę się z nim zaprzyjaźnić, ponieważ jego zdaniem chłopak jest za bardzo "specyficzny". Siedział więc jeszcze chwilę na łóżku, myśląc o tym jak bardzo dziwny jest jego współlokator, po czym stwierdził, że póki go tu nie ma przebierze się i położy, by nie musieć już z nim rozmawiać. Ściągnął więc koszulkę, lecz w tym samym momencie Gerard wszedł do pokoju.

-"Nie znamy się nawet jeden dzień". Jeszcze przed chwilą tak mówiłeś, a teraz się przede mną rozbierasz? Nie sądzisz, że to trochę dziwne? - Frank posłał mu mordercze spojrzenie.

-Trzeba było tu nie wchodzić. - Rzucił nerwowo w stronę chłopaka.

-To również mój pokój słodziaku. - Gerard puścił Frankowi oczko, a jego przeszedł dziwny dreszcz. Chciał, żeby Gerard przestał. Teraz,

środa, 8 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #2

Wieczorem cała rodzina zasiadła do stołu. W jadalni panowała okropna cisza, przeplatająca się z szeptami. Gdy Frank posłusznie zasiadł do stołu nie wiedział o czym rozmawiają, jaką skrywają tajemnice przed nim. Zastanawiał się czy wiedzą coś więcej niż on. Przez całą godzinę przy posiłku nikt nie odezwał się słowem. Frank cały czas czuł na sobie spojrzenia domowników, lecz nie odważył się zapytać o co im chodzi. Gdy wszyscy zjedli wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami, nie zakłócając ciszy, gdy nagle z nie uwagi (a może specjalnie) Gerardowi upadł widelec prosto na stopę Franka odbijając się od niej, a następnie po podłodze wytwarzając hałas. Frank podniósł widelec po czym spojrzał na chłopaka i mu go oddał. Gerard wziął od niego widelec i oglądając go uważnie oznajmił:

-Teraz na tym widelcu jest pełno zarazków... Pójdę go wymyć. Odnieść jakieś naczynia? - Chłopak wstał, a wokół stołu zrobił się szum. Chłopak pozbierał naczynia ze stołu, po czym wyszedł z pomieszczenia. Nagle z miejsca wstała Caroline i przyszpiliła swoimi dłońmi ręce Franka do stołu, tak jak to robią na przesłuchaniach w filmach kryminalnych, które kochała całym swoją pompą krwi, potocznie zwaną sercem. Caroline spojrzała mu głęboko w oczy i na chwilę zapanowała cisza, jak wcześniej.

-Czy Gerard zrobił ci coś? - zapytała drżącym głosem, a rodzina wstrzymała oddech.

-Nie rozumiem. Co mógłby mi zrobić? - zapytał Frank, po czym wykrzywił usta tworząc uśmiech.

-Mógłby cię testować, na wiele różnych sposobów. Sprawdzać ciebie i twoją ciekawość. - Frank zawahał się przez chwilę. - Uważaj na niego.

-Słuchaj, właściwie nie wiem czy mogę nazwać to testem, ale zauważyłem drabinę prowadzącą na strych i poszedłem tam. Nie jestem pewny, ale on chyba na mnie tam czekał. - dziewczyna westchnęła, puszczając jego ręce, po czym usiadła.

-Może przeniesiemy cię do innego pokoju? On będzie cię testował, aby sprawdzić twoją ciekawość i zobaczyć czego się boisz. - Wtrącił się Bob.

-Nie przesadzajcie. Gerard nie zrobiłby mu krzywdy. - Odpowiedziała dzieciom Jane. - Przestańcie tak głupio mówić, albo odłączę wam dekoder i nie będziecie już oglądać tych seriali kryminalnych. Sami widzicie jak robią wam wodę z mózgu. - Caroline przewróciła oczami, a Nicole, gdy zobaczyła poirytowaną minę starszej siostry zachichotała cicho.

-Jane, powinnaś odłączyć im ten dekoder. - Nagle do pokoju wszedł Gerard stresując wszystkich dookoła. - Czemu robicie z tego wielką tajemnicę? Wiem jaki jestem, ale nie jestem sadystą. Nie zrobiłbym mu krzywdy. - Frank zadrżał na te słowa, a Gerard nie odrywał od niego wzroku. Wydawało się jakby Gerarda bawił fakt, że chłopak przynajmniej trochę się go boi. - Możemy porozmawiać. - Zwrócił się do niego z uśmiechem na twarzy, a Frank dopiero po chwili zrozumiał, że chłopak zwraca się do niego. Wstał ze swojego miejsca i stanął obok Gerarda.

-Jane... znaczy mamo. - Na te słowa kobieta się uśmiechnęła. - Kolacja była pyszna. Bardzo ci dziękuję.

-Nie musisz dziękować Frank, ale cieszę się, że ci smakowało. - Po słowach kobiety oby dwoje wyszli z pomieszczenia, kierując się w stronę schodów.

-"Kolacja była pyszna" - Gerard zacytował Franka, po czym zaśmiał się kpiąco. - Już zostałeś adoptowany. Nie musisz być dla nikogo z nas miły.

-Ale chcę mieć z wami dobry kontakt, w końcu jesteśmy rodziną.

-Powiem ci coś w tajemnicy. - Gerard zatrzymał się na schodach odwracając do Franka. - Nie jestem w stanie nazwać żadnego z tych ludzi, oczywiście oprócz Michaela bratem, siostrą czy też rodzicami. Ty jesteś narazie najbliższy tego, abym cię tak nazwał, ale nie chcę być twoim bratem. Chce być przyjacielem. Zgadzasz się na taki układ? - uniósł jedną brew.

-Oczywiście. - odpowiedział mu Frank. Znowu skierowali się ku górze. - "Teraz na tym widelcu jest pełno zarazków." - Frank zaśmiał się równie kpiąco niczym Gerard. - Masz obsesje na punkcie higieny.

-Będziemy się teraz tak cytować?

-Zawsze odpowiadasz pytaniem na pytanie? - Gerard ponownie się do niego odwrócił spoglądając mu prosto w oczy, dzięki czemu Frank poczuł się ekstremalnie mały.

-A czemuż by nie? - Uśmiechnął się promiennie do Franka.

-Czyżbyś sądził, że to lepsze niż odpowiedzenie na pytanie?

-Skończyły mi się pytania. - zaśmiał się nerwowo. - Ależ oczywiście, że tak uważam.


sobota, 4 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko #1

Większość rodziny przywitała Franka na prawdę ciepło. Z czasem, gdy wszyscy siedzieli razem w salonie, w szarych swetrach oglądając jakiś serial, nawet Ray nabrał pozytywnego nastawienie, a na jego twarzy zawitał uśmiech. Pozostawał tylko Gerard, który był równie pochmurny jak pogoda za oknem. 

Siedział tylko w kącie z jakimś notatnikiem zapisując jakieś słowa, oraz co chwile kreśląc je liniami. Ray, powiedział Frankowi, aby się nie przejmował. Uświadomił mu, że Gerard musi przywyknąć do nowego członka rodziny, ale nie podoła zrobić tego tak szybko. 

Jane, aby zmusić chłopaka do rozmowy z Frankiem, kazała mu odprowadzić go do jego pokoju. Chłopak wykonał jej polecenie, jakby nie chciał porozmawiać z nowym współlokatorem. Ale chłopak, z pozoru twardy jak kamień chciał nawiązać rozmowę, nawet krótką, która zawierałaby tylko dwa zdania. 

Frank wstał więc z kanapy i ruszył za chłopakiem, który zatrzymał go ruchem ręki i wrócił po jego plecak. Frank skinął głową w geście wdzięczności i odebrał plecak od Gerarda. Poszli więc na górę schodami. Dom był ogromny, ale każdy by się spodziewał takiego po dziewięcio-osobowej rodzinie. Przez całą wspinaczkę po stromych schodach, żaden z nich się nie odezwał, lecz gdy wspięli się już na wyższe piętro i Gerard doprowadził chłopaka na koniec korytarza do drzwi jego pokoju, Gerard chciał powiedzieć coś w stylu "Witaj w domu", lecz po chwili uświadomił sobie, że nie stać go na taki gest. W końcu mógł mówić tylko to co odpowiednie, oraz to czego oczekiwali od niego ludzie.

-Jakbyś czegoś potrzebował, na przeciwko twojego pokoju, znajduje się pokój Ray'a. Zawsze też możesz o wszystko zapytać mnie, ale nie zauważyłem po tobie, abyś darzył mnie szczególną sympatią. - Franka zdziwiły słowa chłopaka, uniósł on brwi przypominając sobie, że jednak to on nie cieszył się z jego przybycia. 

-Słucha, ja nic do ciebie nie mam... i nie miałem. - Frank spojrzał w zielone oczy chłopaka, na które padało światło zachodzącego słońca. Wpatrywał się w oczy chłopaka dłuższą chwilę, aż w końcu oprzytomniał. "Zaraz... zachodzącego słońca?".

-Rozumiem. - Gerard zmierzył go wzrokiem. - Zobacz. - wskazał palcem za okno. - Słońce wyszło przynajmniej na chwilę. Pierwszy raz w tym tygodniu. - Posłał Frankowi wymuszony uśmiech, po czym odszedł. 

Frank wszedł do swojego pokoju. Pierwszy raz miał własny pokój. Cieszyła go ta myśl. Zamknął więc drzwi i postanowił się rozejrzeć po pokoju. Odwrócił się i zauważył, że jednak nie mieszka on sam. W pokoju stały dwa łóżka, jak widać jedno zajęte, ponieważ było nie było zaścielane, a kołdra walała się po podłodze. Część pokoju była zawalona kartkami i notesami oraz długopisami, a część czysta, a łóżko było zaścielane. Frank rzucił plecak na łóżko zastanawiając się kto może z nim dzielić pokój. Rozejrzał się jeszcze raz po pokoju, po czym wyszedł. Na środku korytarza leżała duża śruba, a z sufitu zwisał sznurek. Chłopak spojrzał w górę, aby przekonać się co to może być, a jak się okazało, była to drabina na strych. 

Frank delikatnie pociągnął za sznurek rozsuwając drabinę, po czy podniósł śrubkę. Wszedł po drabinie na strych, a drabina za nim się zasunęła. Rozejrzał się dookoła. Było strasznie ciemno, lecz widział zapaloną na biurku lampkę, a na niej kawałek papieru. Podszedł więc powoli do biurka, tak aby się o nic nie potknąć i wziął do ręki kartkę, na której była zapisana jakaś wiadomość. "Zdałeś test." - tak brzmiała jej treść. Po chwili poczuł, że ktoś łapie go od tyłu i zasłania ręką usta. 

-Nie krzycz, to tylko ja. - Wyszeptał. Po chwili Frank poznał znajomy głos, który należał do Gerarda. Frank przestał się szarpać, a wtedy Gerard go puścił. Chłopak odwrócił się, aby na niego spojrzeć. Dalej był przerażony, a z nadmiaru emocji chciało mu się krzyczeć. Zauważył też szyderczy uśmiech na twarzy chłopaka. 

-Co to kurwa miało być?! - Wykrzyczał mu prosto w twarz. - Chciałeś, żebym dostał zawału? - chłopak się tylko roześmiał. 

-Cóż, przepraszam. Nie wiedziałem, że aż tak się wystraszysz. - odparł. - Jesteś ciekawski. Chyba ciebie jako jedynego, będę potrafił nazwać swoim bratem, ale jeszcze nie czas na takie czułości. - Pokręcił głową. - Zacznijmy od nowa. - zaproponował. - Jestem Gerard. - podał Frankowi dłoń, a ten z niechęcią odpowiedział mu tym samym, po czym zapanowała niezręczna cisza. 

-Siedzisz tu cały czas? - zapytał zaciekawiony Frank. 

-Jesteś, aż zbyt ciekawski. Za niedługo poznasz wszystkie odpowiedzi. Na wszystko przyjdzie czas, a następnym razem weź tu latarkę. Idzie się zabić o te graty. - Gerard puścił Frankowi oko, a jego przeszło dziwne uczucie ciepła. 

-Pewnie tak zrobię...

piątek, 3 czerwca 2016

Naszkicowane Miasteczko

W domu dziecka prawie od zawsze był pewien chłopak. Nie sprawiał żadnych problemów, lecz nigdy nie został przez nikogo pokochany. Pewnego dnia zjawili się w tym miejscu ludzie, którzy wpuścili trochę promyków słońca do szarej rzeczywistości chłopaka. Chłopaka o imieniu  Frank.

Na początku myślał, że go zignorują. Ominą szerokim łukiem i przyczepią się do najmłodszej podopiecznej ośrodka wychowawczego, lecz oni tak nie zrobili. Podeszli do niego i przywitali, go z szerokimi uśmiechami. Frank od razu wiedział, że są oni dobrymi ludźmi o czystych sercach. Przedstawili się oni jako Jane i Jack White.

Frank nie oczekiwał od nich niczego więcej niż rozmowy, jednakże gdy wrócili na następny dzień, aby porozmawiać z nim i tylko z nim, czuł on niewiarygodne szczęście, niemożliwe do opisania. W oczach chłopaka zapłonął promyk nadziei, że już niedługo zakończy on swoje stare życie i wkroczy z szerokim uśmiechem w przyszłość, w której ma on rodzinę i jest kochany.

Był już sierpień, a on dalej zostawał w swoim osobistym piekle razem z wysłannikami diabła. Jego serce przez ten czas, które było jeszcze niedawno ciepłe, zamieniło się w lód. Podpuchnięte oczy symbolizowały nadzieje, która powoli z niego spływała wraz ze łzami i żalem. W połowie tego miesiąca państwo White znów zawitali w progach ośrodka. W momencie, gdy chłopak stracił już nadzieję na lepsze życie, oni podeszli do niego i oznajmili, że ma się spakować, ponieważ właśnie znalazł swoje miejsce na ziemi, które potocznie nazwali jego domem. Nie, żadnej Ani, Kasi czy Zosi tylko jego.

Frank, gdy tylko się o tym dowiedział rzucił się na szyję swoim nowym rodzicom, w geście wdzięczności.Pobiegł do swojego pokoju, który dzielił z dwoma wysłannikami diabła, którzy smarowali go w nocy gdy spał jogurtem, po twarzy śmiejąc się, że jest gejem. A przecież nie był, prawda? Chłopak wiedział, że teraz zaczyna nowe życie. Życie bez wyzwisk, wysłanników diabła oraz samego diabła kryjącego się pod postacią kucharki pani Tucker.

Wparował do pokoju trzaskając, drzwi za co przeklęli go jego współlokatorzy, ale nie przejmował się tym. Wiedział, że opuszcza to piekło. Spakował więc swoje rzeczy i skierował się w kierunku wyjścia spokoju, lecz nie mógł sobie darować, aby nie 'doprawić' całej radosnej sytuacji pokazując swój środkowy palec, do spierdolin, których miał serdecznie dosyć.

Pożegnał się z wcześniej wymienioną panią Tucker, której obiady były trujące oraz ze swoją opiekunką, a następnie wyszedł z szerokim uśmiechem na ustach, podśpiewując ostatnio słyszaną piosenkę. Wsiadł do auta razem ze swoimi rodzicami.

Miasto w którym mieszkali znajdowało się dosyć daleko od ośrodka. Państwo White opowiedzieli mu o tym, jak bardzo kochają dzieci i o tym ile ich posiadają. Okazało się, że Frank będzie posiadał rodzeństwo. A tak dokładnie to szóstkę rodzeństwa. Państwo White, którzy kazali mu nazywać siebie rodzicami powiedzieli mu, że nie musi traktować tych ludzi jako rodzeństwo, ale miło by było, gdyby tak ich właśnie traktował.

Frank dopytywał o szczegóły. Ile ma sióstr, ile braci i czy mają jakieś zwierze. Oni odpowiedzieli mu, że ma dwie siostry - Caroline i Nicole - oraz czterech braci - Bob, Mikey, Ray i Gerard. - Nie wiedział o swoim rodzeństwie dużo, lecz był podekscytowany zbliżającym się spotkaniem z resztą rodziny.

Dojechali do miasteczka. Wyglądało ono jak z innej epoki, a urządzone było w stylu wiktoriańskim. W mieście było pochmurno, jakby zaraz miał padać deszcz. Następnie dojechali do domu, który wpasowywał się mrocznym klimatem w całe miasto. Frank miał tylko jeden plecak, więc założył go na plecy i wysiadł, a jego rodzice za nim. Podszedł do drzwi, za którymi usłyszał ciche szepty. Otworzył drzwi, a za nimi zastał szóstkę swojego nowego rodzeństwa. Wszyscy razem wykrzyczeli "Witaj w domu Frank", po czym dziewczyna o blond włosach rzuciła mu się na szyję, a mała ruda dziewczynka uczesana w dwa warkoczyki przytuliła się do jego nogi, ponieważ nie sięgała wyżej. Blondynka odsunęła się od niego wręczając mu szary sweter zrobiony na drutach. Frank rozejrzał się po wszystkich mieszkańcach domu, którzy mieli takie same na sobie. Stwierdził więc, że powinien go założyć. Tak też uczynił, wywołując na twarzy blondynki szeroki uśmiech.

-Ja jestem Caroline. - podała rękę Frankowi. - To jest Nicole. - pogłaskała dziewczynkę po włosach. - A to od lewej Ray, Bob, Mikey i Gerard. - Frank zauważył, że uśmiechają się do niego wszyscy oprócz Ray'a i Gerarda. Czyżby byli zazdrośni o nowego członka rodziny?